Start w zawodach w okresie przygotowawczym to doskonały sprawdzian formy. W sobotę wieczorem stanąłem na starcie kolejnej Dychy do Maratonu. Nietypowa pora (start o 22:00) nie odstraszyła biegaczy. Na mecie zameldowało się 1179 osób. Z mojej perspektywy bieg miał bardzo ciekawy scenariusz. Na szóstym kilometrze biegliśmy w pięcioosobowej grupie! Finalnie dobiegłem czwarty z czasem 34:25. Zapraszam do lektury relacji z Nocnej Dychy.
Trzecia Dycha do Maratonu – organizacyjnie
Z biegu na bieg jest coraz lepiej, ale wciąż są kwestie do poprawki:
- Każde zawody to małe biegowe „święto”. Zabezpieczenie trasy pozostaje bez zmian. Biegacze mają jeden pas, a newralgiczne punkty zabezpiecza policja oraz wolontariusze. Punkt do poprawki, a potwierdzić to może Oskar Wojtalik, który momentami nie wiedział, gdzie biec. Druga kwestia to komfort i bezpieczeństwo w trakcie biegu. W tym wypadku posłużę się cytatem zaczerpniętym z facebook’a (pisownia oryginalna): „Na skrzyżowaniu 3 Maja-Kołłątaja-Krakowskie zatrzymał mnie policjant, żeby przepuścić coś w rodzaju dostawczego ambulansu – no dobra niby ambulans. Ale to co działo się na Głębokiej i Nadbystrzyckiej to zgroza!!! Też biegłem w ogonie ale liczyłem na takie same warunki bezpieczeństwa i szanse jak czołówka. Niestety tym razem bardzo się zawiodłem!”
- Wąski start, strefy czasowe, problem z czasami netto. Istna mieszanka wybuchowa. Nie każdy startuje z zegarkiem. Dlatego nie dziwi mnie irytacja biegaczy, bo czas (netto) to wskaźnik aktualnej formy. Wąski start wymusza podział na strefy, a start z opóźnieniem wyklucza czas brutto.
- Były strefy czasowe to fakt. Ale według mnie były zrobione po macoszemu. Tabliczki to za mało. W związku z tym znowu był as w pierwszym rzędzie, który poleciał 48 minut. Ktoś może powiedzieć, że się czepiam. Na innych imprezach wygląda to nieco inaczej (przykład: Maraton Warszawski, IAAF Bronze Label).
- Zabrakło klasyfikacji dla mieszkańców Lublina oraz studentów. Rozumiem, że to się wiążę z pewnymi nakładami finansowymi. Z drugiej strony puchar nie kosztuje tak wiele, a w tych klasyfikacjach chodzi głównie o prestiż. Nagrody to miły dodatek, a nie konieczność. Coś było, a teraz tego nie ma. Z mojego punktu widzenia to krok w tył.
- Ostatni punkt to apel. Proszę, nie serwujcie grochówki za linią mety… Po ciężkim biegu żołądek ma prawo protestować 😉 Sam nie skusiłem się na posiłek po biegu.
Co by nie było – organizacja biegu stała na wysokim poziomie. Powyższe niedociągnięcia nie zepsuły imprezy, ale warto nad nimi popracować.
Zawody
Nie ukrywam, że do tego biegu podchodziłem w sposób szczególny. Rok temu na tej samej trasie zgięło mnie w pół. Możecie o tym przeczytać w tej relacji. Na drugiej dyszce również miałem przygodę. W sobotę zjadłem obiad o 15:30. Lekki makaron z sosem pomidorowym. To był mój posiłek przed biegiem. W czwartek i piątek uważałem na to, co jem. Wolałem nie ryzykować.
Parę minut po 21:20 rozpocząłem tradycyjną rozgrzewkę. O 21:50 byłem gotowy do wyścigu (Magda – serdecznie dziękuję za pomoc z plecakiem). Włączyłem czapkę i poszedłem na start… 😉
Ustawiłem się pomiędzy pierwszą, a drugą linią, ponieważ start był dosyć wąski. Od razu zwróciłem uwagę na gościa w pierwszej linii. Nie wyglądał na szybkiego biegacza, ale jednego nie można mu było odmówić. Kipiał adrenaliną i dyszał jak Rocky przed walką 😉 Przed zawodami nie miałem żadnych założeń czasowych. Mój jedyny cel to walka z samym sobą i bieg na samopoczucie. W związku z tym, że mocno wiało, nie chciałem lecieć w pojedynkę. Z góry zaplanowałem bieg w duecie lub grupie.
Tradycyjne odliczanie od dziesięciu i ruszyliśmy. Pierwsze metry biegłem względnie spokojnie – obserwowałem i kontrolowałem sytuację. Długo nie musiałem czekać. Już przed pierwszym kilometrem uformowała się moja grupa: Czarek Bednarz (Biegający Świdnik), Damian Jastrzębski (rundamian.pl), Krzesimir Siatka. Przed nami byli: Andrzej Starżyński (Noxy Puławy), Bartek Ceberak (lubartowbiega.pl), Jarek Bimkiewicz (AZS UMCS Lublin) oraz Oskar Wojtalik (Agencja Projekt Igrzyska). Tempo mojej grupy oscylowało w granicach 3:20-3:25/km. Przed nami chłopaki biegli po 3:10-3:15/km i z każdym metrem się oddalali. Co jakiś czas przeszkadzał wiatr, który dmuchał z różnych stron. Do piątego kilometra biegłem spokojnie, raz współprowadziłem grupę z Cezarym, a innym razem chowałem się za Damianem. Półmetek minęliśmy po 17 minutach i 3 sekundach, ale wydaje mi się, że mata była kilkadziesiąt metrów dalej, niż powinna. Tak czy siak, to nic nie zmienia. Na ulicy Narutowicza zaczęliśmy się zbliżać do Oskara, który biegł na czwartej pozycji. Za szóstym kilometrem zaczął się podbieg na ulicy Marii Skłodowskiej-Curie. Wiedziałem, że ten fragment trasy będzie miał istotny wpływ na dalszą rywalizację. Nie patrząc na rywali, postanowiłem nie puszczać tempa. Nie będę Was czarował – tempo nieco spadło, ale na samej końcówce podbiegu doszliśmy jednego uciekiniera. O to chodziło! W tym momencie grupa liczyła pięć osób! Na zbiegu nie było mowy o odpoczynku – zaatakował Damian, który znacznie przyspieszył. Urwał mi się parę metrów, a ja zacząłem odczuwać trudy biegu. Z tyłu głowy miałem świadomość, że za siódmym kilometrem rozpoczyna się bieg. W tym momencie odpuszczasz albo walczysz, a ma to bezpośredni wpływ na końcowy wynik. Postanowiłem gonić Damiana. Przez całą długość Głębokiej zbliżałem się z każdym krokiem. Metr po metrze. Skręcając w Nadbystrzycką zrównaliśmy się. W tym momencie poczułem, że organizm to sprytna bestia. Trzy minuty temu krzyczał, że zaraz padnę, a teraz czułem się całkiem świeżo. Postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i podkręciłem tempo. Zapewne to było lekkie szarpnięcie (nie biegłem z zegarkiem GPS), ale na tym etapie liczy się każda zmiana tempa. Rundamian.pl siedział mi na plecach jak cień. Za Paco skontrował i biegł z przodu. Za dziewiątym kilometrem szarpnąłem ponownie. Chciałem rozegrać bieg na dystansie, bo Damian jest szybkim zawodnikiem. Wbiegając na globus, czułem niesamowity ogień w nogach. Jednak nie myślałem o odpoczynku. Na wypłaszczeniu wykrzesałem resztki sił i lekko przyspieszyłem. Przynajmniej tak mi się wydaje. Zbiegając do hali, nie słyszałem kroków Damiana. Na finiszu zerknąłem na zegar. Jedyne co zanotowałem to czas poniżej 34:30. Dzięki za wspólny bieg: Czarek, Krzesimir, Damian 🙂 Całkiem nieźle jak na ten etap treningu. Nie biegałem treningów jakościowych, ale niebawem się to zmieni. Oby zdrowie było, to i forma będzie 🙂
Czekam na Wasze relacje! Jak Wam poszło? Zgodnie z oczekiwaniami? Jeżeli nie, to musicie rozważyć zmiany w treningu. Potrzebujesz pomocy? Chcesz realizować spersonalizowany plan treningowy? Napisz do mnie: trener(at)lubelskibiegacz.pl
Zdjęcia: maraton.lublin.eu
3 lutego, 2016
Cześć !
Jako „truchtacz” ze środka stawki mogę powiedzieć, że bieg był bardzo udany. Po miesięcznej przerwie i miesiącu nauki truchtania na śródstopiu udało mi się wykręcić 46:08 brutto (wg endomondo (:D) z linii startu 45:34)(miejsce OPEN 261). Poprzednie dyszki 44:20, 44:06 po pół roku biegania „z pięty”.
Przed biegiem grzecznie ustawiłem się w swojej strefie czasowej, czyli gdzieś parę metrów za „45 min”. Zanim przekroczyliśmy linię startu minęło dobre 30s, było bardzo ciasno i zanim wszedłem w odpowiednie tempo minęło parę chwil.
Taktyka na bieg była bardzo prosta – przez 8.5 km stałe „szybkie” tempo i tyle ile zostanie sił to ostatnie 1.5km w miarę żwawo. Taktyka zrealizowana w 99%, kolejne międzyczasy: 4:33, 4:30, 4:33, 4:29, 4:27, 4:34, 4:33, 4:28, 4:42, 4:47. Jak widać końcówka na Zana sporo nadwyrężyła siły, choć sporo osób udało się tam wyprzedzić, którzy ewidentnie średnio radzili sobie z tym podbiegiem, nie jedną osobę widziałem szybszą, która zmuszona była chwile „przejść się”. Taką samą sytuację zaobserwowałem na podbiegu na Skłodowskiej, sporo osób na widok podbiegu zwolniło, ja natomiast trzymałem twardo tempo. Wpadłem na metę bardzo zadowolony, że udało mi się utrzymać wcześniejszą formę praktycznie bez żadnego szybszego biegu od ostatniej dyszki, a przede wszystkim, że przebiegłem swoje pierwsze 10 km na śródstopiu!
Oczywiście na trasie nie obyło się bez incydentów, a mianowicie począwszy od wysokości KULu, następnie na Krakowskim na wysokości sądu sporo osób wchodziło na przejścia dla pieszych utrudniając innym bieg – jedni na złość, inni ślepi nie patrząc w bok. Spodziewałem się czegoś takiego na Nadbystrzyckiej, ale tam w miarę spokojnie było.
Całą imprezę oceniam bardzo dobrze 🙂 (pomijając te nieszczęsne czasy netto)
Pozdrawiam
Marcin
4 lutego, 2016
Cześć Marcin,
Gratuluję formy! Przestawiłeś się z pięty na śródstopie? Jakim systemem? Musisz uważać na łydki i Achillesa.
Odnośnie zabezpieczenia trasy – jest ono na stałym poziomie. Niby wszystko gra, ale zdarzają się wpadki, o których mało kto mówi 🙂
Pozdrawiam,
Paweł
3 lutego, 2016
Dobrze mówiłeś odnośnie powrotu do biegania po rehabilitacji 😉 dość tego wegetowania 😉 powoli wracam do gry 🙂 a poza tym „lepiej się zużywać niż rdzewieć” 😉 ostania dyszka w tym sezonie musi być zaliczona..:) Pozdrawiam!
4 lutego, 2016
Cześć Krystian,
Jak zregenerujesz się na 100% to nie ma innej opcji. Dycha Twoja 🙂
Pozdrawiam,
Paweł
4 lutego, 2016
W grupie biegło się super, nawet nie zauważyłem kiedy mijaliśmy półmetek. Wiatr troszkę przeszkadzał, ale taki jego urok. Niestety po podbiegu na Skłodowskiej byłem mocno zdrenowany, nie miałem już tyle sił, żeby was gonić, a na zbiegu wszyscy daliście czadu. Na Głębokiej znowu trochę przyspieszyłem, ale nie na tyle, żeby znowu podjąć walkę, odpuszczać też nie mogłem, bo widziałem, że Michał niebezpiecznie się zbliża. Na Zana zacisnąłem żeby i kręciłem do oporu, an po podbiegu nawet i jeszcze przyspieszyłem. 35:15 brutto, Przed startem w ciemno brałbym taki czas! Jest nad czym pracować do wiosny, może uda mi się urwać 35 minut 🙂
Pozdrawiam.
PS Co do grochówki, to dla mnie jak najbardziej OK, zjadłem dwie miseczki 😀
4 lutego, 2016
Graty za walkę! Moim zdaniem połamanie 35′ to kwestia czasu. Niezależnie od pory dnia i roku biegasz stabilne 35′ minut 😉 Co do grochówki – masz wytrzymały żołądek! Na studiach go wytrenowałeś 😀
Pozdrawiam,
Paweł
4 lutego, 2016
Relacja napisana przejrzyście i ciekawie. Fajnie się to czyta – gratulacje!
Co do odczuć, przemyśleń itp. to generalnie można się podpisać jedną i drugą ręką pod Twym tekstem 🙂
Impreza świetna, atmosfera niepowtarzalna… Jest jakaś magia, która powoduje, że starty we własnym mieście zawsze przynoszą większą adrenalinę. Organizatorzy robią wspaniałą robotę.
Co do narzekań i punktowania niedociągnięć – Przyzwyczajono nas do wysokiego poziomu organizacji i teraz każde niedociągnięcie jest mocno widoczne.
Konkrety:
– wprowadzenie stref czasowych bez przydziału do nich to duże ryzyko – byłem pełen podziwu, że zawodnicy dostosowali się niemalże w stu procentach. Osobne pytanie o sens strefy 30-45 min?
– brak czasów netto oraz brak czasów z półmetka z II dyszki pokazuje, że są problemy z pomiarem. Oby któregoś razu nie okazało się, że nie ma czasów z mety 🙂
– strefy czasowe + problemy z pomiarem czasu = walka na łokcie podczas kolejnej dyszki (i trzeba być wyrozumiałym, bo niektórzy stracili zaufanie do aparatury pomiarowej)
– Największy minus – Brak oficjalnego video i zdjęć z biegu oraz długie czekanie na statystyki (które co bieg pokazują inne klasyfikacje). Z tym wiąże się kiepskie funkcjonowanie strony www. Co za problem nagrać video z biegu i wrzucić link na stronę? (przygotowania, moment startu i meta); Co za problem zrobić profesjonalne zdjęcia z biegu (każdy chciałby mieć zdjęcie, jak wbiega na metę (z zegarem pokazującym czas w tle).
– Rozumiem, że są to koszty i czas. Rozwiązanie: podniesienie opłaty startowej do 35 zł – 5 zł x 1179 osób daje prawie 6 tysięcy zł. Założę się, że każdy dopłaci, żeby móc obejrzeć film, zdjęcia i statystyki. Moim zdaniem to dodatkowo podniesie atrakcyjność biegu i przyczyni się do promocji! Wielkie ukłony dla osób, które teraz robią zdjęcia, ale któregoś razu zdarzy się, że nie przybędą (choroba, wyjazd itp.) i nie będzie żadnej pamiątki.
Wystarczy marudzenia,
pozdrowienia i do zobaczenia na trasie!
5 lutego, 2016
Cześć Hill,
Dzięki za obszerny komentarz! Cieszę się, że się zgadzamy. Odniosę się do ostatniego punktu. To co napisałeś jest świetne, ale jak zauważyłeś wiążę się to z pewnymi kosztami. Jak dla mnie Twoje rozwiązanie jest logiczne i z pewnością podniosłoby jakość biegu. Mam cichą nadzieję, że ktoś z FRS czyta mojego bloga 🙂
Pozdrawiam,
Paweł