Nic, co jest warte, nie przychodzi łatwo. Jestem przekonany, że każdy słyszał to twierdzenie. Okoliczności mogą być różne. Raz będziesz czuł, że walisz głową w mur, a drugi raz przepełnia Cię euforia, bo wiesz, że zrobiłeś coś, o czym marzyłeś od lat. W moim przypadku zrealizowałem drugi scenariusz. Śmiało mogę napisać radosne – zrobiłem to! W niedzielę wystartowałem na Piątkę przy Maratonie Warszawskim. Cel był jeden: pokonać barierę 16 minut. Wybiegałem 15:46, co dało 13 miejsce. Zapraszam do lektury relacji. Już na wstępie napiszę, że czuję radość, ale już stawiam sobie kolejne cele. Jak poczuję nagłe uczucie spełnienia to znak, że trzeba wieszać buty na kołku. 🙂
Skąd pomysł na start w stolicy? Po pierwsze, termin był korzystny, bo bieg na dystansie pięciu kilometrów tydzień przed dychą, to świetna opcja. Po drugie, trasa była płaska, a w Warszawie poziom biegów stoi na wysokim poziomie. Wiedziałem, że będzie z kim biegać.
Przejazd z Warszawy do Lublina zajmuje aktualnie około trzech godzin. Start biegu był zaplanowany na 9:00, więc teoretycznie można było wstać rano i pojechać, co też wiele osób uczyniło. Razem z moim zawodnikiem Pawłem wybraliśmy wygodniejszą opcję z noclegiem. Wygodnie jest móc siedzieć, jako pasażer. Dzięki temu mogłem odebrać pakiety dla części drużyny. Cieszę się, że pomogłem, bo nieraz bywało tak, że ktoś odbierał mój pakiet. Karma wraca. Tuż przed snem lektura dobrej książki – biografia Richarda Bransona. Nocowałem w hotelu Ibis Budget, który serdecznie polecam wszystkim ekonomicznym biegaczom. Najlepsze wrażenie wywarło na mnie minimalistyczne śniadanie. Było wszystko, co potrzeba biegaczowi przed startem – płatki, pieczywo, dżemy, miód, kawa. Pokusa obżarstwa nie istniała. Jeżeli chcesz być na bieżąco, to koniecznie obserwuj mój profil na instagramie.
Rozgrzewka
W okolice startu dojechaliśmy sporo przed czasem, więc uniknęliśmy niepotrzebnej nerwówki. O 8:10 ruszyliśmy na wspólną rozgrzewkę. Dystans pięciu kilometrów jest relatywnie krótki, ale wymaga dużej intensywności, więc dobra rozgrzewka jest kluczowa [nie wiesz, jak robić biegową rozgrzewkę przed startem? Odsyłam Cię do TEGO wpisu]. Potruchtaliśmy piętnaście minut, a następnie przeszliśmy do ćwiczeń dynamicznych. Cały czas padał orzeźwiający deszcz. Czułem pobudzenie, ale towarzyszył mi spokój. Regularność treningowa, zdrowie, zbilansowana dieta – to dzięki temu byłem spokojny.
15:46 walki
Przyznaję, że niewiele pamiętam. Biegłem jak w amoku. Pierwszy kilometr otworzyłem w 3:08. Ostatni kilometr w 3:02? Trzymałem się grupy, którą tworzyliśmy wspólnie z Jakubem Wiśniewskim, Fabianem Florkiem, Aleksandrem Draganem, Piotrkiem Książkiewiczem, Tomkiem Mydlakiem i Albertem Wronowskim. Panowie – dzięki za bieg. Finisz w zwartej grupie miał przełożenie na urwanie kilku sekund. 😉 Ostatnie 200 metrów leciałem na oślep, oczy miałem otwarte, ale widziałem niewiele. Do pełni szczęścia zabrakło mocniejszej końcówki- jest co poprawiać. Po biegu musiałem oprzeć się o barierkę. Po dwóch, trzech minutach wszystko wróciło do normy. Czuję ogromną satysfakcję, bo z barierą 16 minut walczyłem od kilku lat. Przypominam, że moją poprzednią życiówkę ustanowiłem na bieżni: 16:03 (2008, Łódź). Czekałem prawie dekadę. Szmat czasu, co? Na Biegu Ursynowa nabiegałem 16:15, więc od czerwca poprawiłem się o 29 sekund.
Na mecie czekałem na podopiecznych, którzy wybiegali fantastyczne wyniki. Grad uśmiechów i rekordów życiowych. Duma mnie rozpiera. Wspomnę o dwóch najszybszych biegaczach. Mati zrobił 16:53 – nigdy nie wątpiłem w jego talent. Paweł złamał barierę 17 minut (16:59)! Zaznaczam, że ten drugi jest w kategorii M40. Jestem przekonany, że to nie jest ostatnie słowo lubelskibiegacz.pl TEAM. Biegniemy dalej! Kolejny przystanek I Dycha do Maratonu.
Po biegu szybkie schłodzenie, prysznic, pełnowartościowy posiłek – ha, ciekawe kto zgadnie, co jadłem po biegu? 😉 Parę minut po 10 byliśmy już w drodze powrotnej do Lublina. Obawialiśmy się, że będziemy mieli problem z wyjazdem z Miasta Stołecznego Warszawy, ale nic takiego nie miało miejsca. Dobry nawigator to skarb. 😉 Przed 13 byliśmy na obiedzie w centrum Lublina. Nie wiem, jak Wy, ale sam lubię wcześniejsze godziny startu zawodów (9-10 jest OK). Czas przed biegiem mija szybko, a po mamy kawał dnia dla rodziny i nie tylko.
W tym miejscu chciałbym serdecznie podziękować mojej Asi, która wspiera mnie w realizacji moich celów.
Zdjęcie: Festiwal Biegowy
26 września, 2017
po biegu banana?
26 września, 2017
Nawet dwa, ale to mniejsza część posiłku. 🙂
26 września, 2017
gratulacje. dla ekipy też -szczególnie Pawła i dla Ciebie. wielki krok naprzód. a u mnie na odwrót wszystko do tyłu. powodzenia na dysze.
27 września, 2017
Dzięki. Nie spoczywamy na laurach i już mamy nowe cele przed sobą.
Pozdrawiam,
Paweł
26 września, 2017
Jak pełnowartościowy posiłek to musiała to być pizza. 😀
Miło widzieć, że ciężka praca daje efekty, to już naprawdę mocne bieganie. Brawo!
Swoją drogą to widzę, że cała Wasza drużyna rośnie w siłę. Świetne wyniki, gratulacje! 🙂
27 września, 2017
Nie, to nie była pizza. 🙂
Dzięki za gratulacje. Bieganie to bardzo surowy sport – tylko regularny trening pozwala na progres. To właśnie robimy.
Pozdrawiam,
Paweł
26 września, 2017
Ciastka jadłeś… Jak co niedziela 😉
W tym czekoladowe…
27 września, 2017
Widzę, że muszę napisać na ten temat krótką notkę. Ciastko było, ale spełniało walory zachciankowe, a nie regeneracyjne. 😀
Pozdrawiam,
Paweł
27 września, 2017
na regenerację -jak dwa banany to pewnie i koktajl białkowy(jeśli ciastka na deser)