
Wszyscy dookoła mówią, że wychodzenie ze strefy komfortu jest fundamentem postępu. W pełni się z tym zgadzam, ale jednocześnie wiem, że my, ludzie lubimy przewidywalne sytuacje oraz poczucie kontroli. Nieprzewidziane sytuacje lub wydarzenia, które są rozbieżne z naszym planem, pozbawiają nas pewności siebie. W ciągu kilku chwil przestajemy wierzyć w coś, co dojrzewało się w naszej głowie (i nogach) od miesięcy. Nie ukrywam, że tak było w moim przypadku. Ostatni bieg City Trail podciął mi skrzydła. Kto był w lesie, ten wie, że warunki były ekstremalne. Dodatkowo nałożył się to na cykl treningowy do Półmaratonu Warszawskiego, który był na finiszu, a to oznaczało duże zmęczenie mięśniowe. Teraz mogę napisać, że sprawnie się podniosłem i zrealizowałem swój plan. Od niedzieli cieszę się nowym rekordem życiowym – 1:12:42 netto. 13. Półmaraton Warszawski to był dobry taktyczny bieg. Czuję satysfakcję z lekką nutą niedosytu. Już nie mogę się doczekać kolejnego startu na tym dystansie.
Zerkam na trening, który wykonałem od grudnia. Ciągłość zrobiła robotę, bo nie harowałem jak wół. Średni tygodniowy kilometraż w okolicy 90 km. To dobry prognostyk na przyszłość. Z tyłu głowy mam powiedzenie mojego pierwszego trenera, który powtarzał, że nie sztuką jest ciężko trenować. „Po co wystawiać armatę na wróbla?„. To był mój piąty start w półmaratonie. Dwa pierwsze były farsą, a trzy kolejne to stopniowy progres.
1:14:17 -> 1:14:01 -> 1:12:42 -> ?
Do Warszawy pojechałem dzień wcześniej. Miałem dobre towarzystwo, więc sobota minęła bardzo szybko. Fajnie jest wyruszać z osobami, które nie biegają, bo można porozmawiać na różne tematy. Niekoniecznie te biegowe. To pomaga przed nadmiernym rozmyślaniu o starcie. W sobotę odżywiałem się nieco inaczej niż zwykle, ale to temat na oddzielny wpis. Dodam tylko, że w trakcie połówki czułem się doładowany! W sobotni wieczór układałem w głowie scenariusz taktyczny. Plan był prosty: złamać 1:13. Wbiłem sobie do głowy, że muszę się kogoś złapać, ale jednocześnie nie będę poszukiwał grupy na siłę. Samopoczucie na pierwszym miejscu, postawiłem sobie zaufać. Prognoza pogody zapowiadała świetne warunki do szybkiego biegania.
Noc przed startem nie była dobra. Spałem krótko, bo niespełna pięć godzin. Na dodatek nie był to sen najwyżej jakości – co chwilę się budziłem.
Poranne śniadanie to najprzyjemniejszy rytuał przedstartowy. Zjadłem 2,5 bułki z dżemem i miodem (klik). Nie zabrakło kawy, która postawiła mnie na nogi.
Kwadrans przed 9 zaparkowaliśmy niedaleko startu. Zablokowane ulice nie ułatwiały dojazdu, ale świadomość, że czeka nas start przy zamkniętym ruchu kołowym, dawało poczucie solidnej rekompensaty. W Lublinie nie możemy liczyć na taki luksus. W najlepszym przypadku wciągamy dym zakorkowanych autobusów komunikacji miejskiej. W najgorszym musimy uważać, żeby nie zostać potrąconym.
O 9:10 ruszyłem na rozgrzewkę. Od rana nie było mi zimno. Zapewne to sprawa adrenaliny, która buzowała w moich żyłach. Kilka minut przed 10 byłem na linii startu. Pamiętałem o zeszłorocznych doświadczeniach i chciałem uniknąć podobnej sytuacji.
Pierwsza dycha
Od początku chciałem kontrolować tempo, bo profil w pierwszej części dystansu był sprzyjający. Trzeba było zachować chłodną głowę, bo na tym etapie biegu łatwo przedobrzyć, co odbija się czkawką za 15 km. Cały czas pamiętam lekcję z Rzeszowa (klik), gdzie dałem się ponieść. Z drugiej strony szkoda było biec na zaciągniętym hamulcu. Przyznam szczerze, że nie pamiętam zbyt dobrze pierwszej piątki. Kojarzę tylko, że leciałem w grupie razem z Pawłem Młodzikowskim (dzięki!), który miał podobne plany. Pierwszą piątkę przebiegłem w 17:08 (prognozowany czas na mecie 1:12:26).
Druga piątka to również bieg bez historii. Grupa nieco się rozerwała, a ja goniłem szybkiego Darka Nożyńskiego, bo wiadomo, że bieg w pojedynkę jest trudniejszy niż w parze. Lecieliśmy w wesołym kwartecie, ale Adrian Bednarek i Karol Kazikowski konsekwentnie naciągali tempo. Czułem, że dla mnie jest zbyt szybko (okolice 3:20/km~). Dychę mijałem w 34:22 (prognozowany czas na mecie 1:12:26). Druga piątka w 17:14.
Druga dycha
Druga część trasy przywitała nas lekkim podbiegiem. Między 11, a 12 km puściłem Karola i Adriana. Zostałem z Darkiem. Prawdę powiedziawszy ten podbieg na most, dał mi popalić. Czułem pierwsze oznaki zmęczenia. Na szczęście do 13 km się pozbierałem. Jak to Darek słusznie zauważył – napieramy, a tempo ani drgnie. Sam w myślach odliczałem do 14 km, gdzie planowałem wciągnąć żel. Tak też zrobiłem i przyznaję, że to był strzał w dziesiątkę. Pomijam fakt, że wypiłem żel w mniej niż dwie sekundy (Enervit, owoce leśne, polecam). Piętnasty kilometr mijałem w 51:59, a to oznacza, że trzecia piątka wskoczyła w 17:37 (prognozowany czas na mecie 1:13:08). Wtedy tego nie liczyłem, ale w tym momencie cel był kilka sekund przed moimi oczami. Z moich obserwacji wynika, że wszyscy mieli ten odcinek powyżej średniej. Wiatr w twarz i trochę górek zabrało energię. Z każdym kolejnym kilometrem nogi stawały się coraz cięższe.
Jedyne, o czym myślałem to jak najszybsze wybiegnięcie z parku. Piasek na chodniku sprawiał, że kilka razy byłem na granicy skurczu prawej łydki. W pewnym momencie myślałem, że to tylko kwestia czasu, kiedy ból złamie mnie w pół. Na tym etapie biegu nie było grupek. Każdy leciał swoje. Wydaję mi się, że na tym odcinku minąłem dwóch biegaczy. Przed znacznikiem 17 km, który przeoczyłem, zaczęła się długa prosta. Przed sobą miałem Janka Wychowałka i Tomka Mydlaka. Każdy z nas biegł solo. Tutaj wyraźnie poczułem działanie żelu i trzymałem tempo docelowe (okolice 3:25/km~). W okolicach 18 km minąłem zawodnika z Łodzi. W tunelu nadrabiałem dystans do Tomka. Wiedziałem, że czeka nas jeden lekki podbieg, a potem długa prosta do mety. Czwartą piątkę minąłem w takim samym czasie jak pierwszą (17:08). Na tym etapie wiedziałem, że złamanie 1:13 jest blisko (prognozowany czas na mecie 1:12:47). Szybko przeliczyłem, że pokonanie 1097,5 m musi mi zająć mniej niż 3:52. Bolało, w głowie wszystkie lampki ostrzegawcze pulsowały na czerwono. Z tyłu głowy chochlik podpowiadał, żeby trochę wyluzować, bo kilka sekund mnie nie zbawi… Wiem, jak każdy, że kryzys jest chwilowy, ale przełamanie nie jest łatwe. Znacie ten stan, prawda? 😉
Ostatni kilometr
Tym razem przełamałem kryzys. Ostatni kilometr pokonałem w 3:15. Według moich obliczeń najszybsza piątka wpadła między 16, a 21 km [poniżej 17 minut]. Nie mogę tego precyzyjnie policzyć, bo w tunelu straciłem łączność z bazą. Jakieś 500 metrów przed metą dopadłem Tomka, który nie odpuszczał. Napierałem, ile sił w nogach i wpadłem na metę z czasem 1:12:42. Cel zrealizowany. Po biegu sprawdziłem międzyczasy i najwolniejszy kilometr wypadł… na podbiegu w trakcie pierwszej piątki [3:35]. Zatem mogę powiedzieć, że to był dobry, równy bieg. Po biegu szybki posiłek regeneracyjny (klik). Ciekawostki: zająłem 44 miejsce OPEN, 38 wśród mężczyzn, dobiegłem 5 w klasyfikacji blogerów.
Co dalej? W tym tygodniu koncentruję się na regeneracji, w następną niedzielę start – Czwarta Dycha do Maratonu. 🙂 Potem chwila odpoczynku i początek kolejnego projektu.
lubelskibiegacz.pl TEAM
Muszę wspomnieć o wynikach moich podopiecznych, ponieważ jestem z nich dumny. Poziom biegaczy amatorów w kraju stale rośnie. Cieszę się, że mam w tym swój skromny udział.
- Krzesimir 1:16:29 PB
- Paweł 1:16:34 PB
- Piotrek 1:17:14 PB
- Krystian 1:19:39 PB
- Konrad 1:25:46
- Jerzy 1:27:42 PB
- Tomek 1:28:42 PB
- Arek 1:28:47 PB
- Sławek 1:28:58 PB
- Joanna 1:32:35 PB
- Paweł 1:34:09 PB
- Tomek 1:34:24 PB
- Mirek 1:36:21 PB
- Adam 1:36:25 PB
- Rafał 1:38:41 PB
- Witek 1:40:18 PB
- Agnieszka 1:43:14 PB
- Darek 1:44:34 PB
- Marcin 1:44:37 PB
- Staszek 1:49:39 PB
- Magda 1:56:14 PB
Brawo Drużyno! 🙂
29 marca, 2018
jeszcze raz gratulacje. mam pytanie. co byś radził gdy coraz mocniejszy trening daje coraz gorsze wyniki. czy nie warto zluzować lub odpuścić trening na jakiś czas. może taki reset spowoduje że organizm zacznie reagować na treningi. masz rację progres wyników najlepiej osiągać jak najmniejszym kosztem. jaki ma sens bieganie 140km tygodniowo , robienie 10km zakresu po 37minut, podbiegów ,długich rozbiegań a potem na zawodach dycha 36minut,piątka 17,30 a na koniec kontuzja. takie rezultaty można osiągnąć o wiele mniejszym kosztem
31 marca, 2018
Cześć,
Co byś radził gdy coraz mocniejszy trening daje coraz gorsze wyniki?
– wyluzować, odpocząć, aby organizm mógł się zregenerować (psychicznie i fizycznie), a potem spokojnie bym się wdrażał w trening. Poszukaj trenera, jak układasz sobie trening sam. Chłodna głowa kogoś nad Tobą powinna wyciągnąć Cię z dołka. Zapewne ten proces potrzebuje czasu, ale jak nic nie zmienisz – nie pobiegniesz do przodu wynikowo.
Pozdrawiam,
Paweł
31 marca, 2018
dzięki za odpowiedż. zdrowych świąt pamiętając o ich prawdziwym sensie i umiaru w jedzeniu.