
Po Chęć na Pięć potrzebowałem kolejnego startu. Czułem, że ten bieg po Węglinie był inny od poprzednich. Jednak zabrakło mi koncentracji i wiary w siebie. Jak najszybciej chciałem sprawdzić, czy moje odczucia potwierdzą się w akcji. W poniedziałek szukałem biegów w okolicy. Mój wybór padł na Zwoleń, ale niestety przegapiłem zapisy. Skontaktowałem się z organizatorem, ale sytuacja była niepewna, więc musiałem szukać alternatywy. Na szczęście znalazłem Pierwszy Nocny Bieg Na Lotnisku Pamięci Bohaterskich Lotników Podlasia. I tak musiałem załatwić jedną sprawę pod Białą Podlaską.
Start biegu był zaplanowany na 18:30, zatem liczyłem się z tym, że warunki nie będą sprzyjały. Na dodatek co chwila padało. Nie składałem broni, przez cały dzień starałem się o tym nie myśleć. Skupiłem się na pilnowaniu odpowiedniej diety, aby nie mieć niespodzianek w trakcie biegu. Wyjechałem odpowiednio wcześniej, aby uniknąć niepotrzebnych nerwów. Odebrałem pakiet i wróciłem do samochodu, ponieważ było naprawdę zimno, a to wszystko potęgował zimny wiatr. Koniec tego miłego, trzeba było ruszać na rozgrzewkę. W trakcie truchtu zauważyłem, że podświetlanie w zegarku zaczyna szwankować. Zapewne ma to związek ze słabą baterią, którą wymieniałem prawie trzy lata temu. Na rytmy założyłem czołówkę z pakietu startowego. Wiedziałem, że nie dam rady w tym biec, ponieważ na przebieżkach lampka spadała mi z głowy. W tracie rytmów usłyszałem informację o piętnastominutowym opóźnieniu. Biuro zawodów przeżywało oblężenie. Spora grupa biegaczy przyjechała w ostatnim momencie. Nie miałem wyboru, musiałem dorzucić więcej rytmów, żeby się nie wyziębić. Najgorsze były ostatnie minut przed startem. Termometr wskazywał 4°C, a my czekaliśmy w krótkich spodenkach i lekkich bluzach. Krótkie odliczanie od pięciu i ruszyliśmy… Nadmienię, że bieg rozgrywany był na pętli, która liczyła 2,5 km. Wspólnie wystartował bieg na 5 i 10 km. Kilka minut po biegaczach ruszyła rywalizacja Nordic Walking.
Relacja z biegu
Powyżej zamieściłem grafikę z trasą biegu. Ścieżkę biegu wyznaczały lampiony. Należało się trzymać prawej strony. W wielkim uproszczeniu powiem, że biegaliśmy po trasie, która miała kształt prostokąta. Pierwsza długa prosta była pod wiatr. Już na pierwszym kilometrze uformowała się czołówka biegu: Paweł Młodzikowski, Marek Jaroszuk i ja. Paweł prowadził na pierwszym kilometrze. Na początku drugiej prostej szarpnął Marek Jaroszuk. Jestem pewny, że na tym odcinku biegliśmy poniżej 3:10/km. Skręcając w lewo, tempo spadło, więc wziąłem ciężar prowadzenia na siebie. Pierwszą pętlę minęliśmy w zwartej grupie. Początek drugiej pętli to ponowne prowadzenie Pawła. Było już czuć trudy biegu. Skupiłem się na zachowaniu odpowiedniego rytmu oddychania. Nieopodal znacznika 3,5 km był zakręt w lewo. Pamiętam, że w tamtym miejscu wykonałem manewr, jakbym chciał z ciąć zakręt. Nie wynikało to z cwaniactwa, a ze zmęczenia. Na szczęście wróciłem na właściwy tor. Rozpoczął się właściwy moment biegu. W Lublinie na tym etapie biegu Bartek mi uciekł. Tutaj było bardzo podobnie – Paweł podkręcił tempo. Z tego, co mówił po biegu, zegarek wskazywał tempo w okolicach 3:05/km. Wiedziałem, że jak teraz odpuszczę, to będzie po biegu. Trzymałem. Trzeci zawodnik odpadł. W połowie długiej prostej zaatakowałem. Lawirowałem między maszerującymi z kijami. Nie mogłem kontrolować biegu, ponieważ wokół nas było pełno maszerujących. Większość z nich miała czołówki. Cisnąłem do końca bez odpuszczania, nie odwracałem się za siebie. Finalnie dobiegłem pierwszy z sześciosekundową przewagą. Według mnie to niewiele. Wystarczyło, żebym choć na moment odpuścił, a bieg rozegrałby się na finiszu. Nie miałem pojęcia, z jakim czasem dobiegłem. W sumie niewiele mnie to interesowało. Na wynikach widnieje 16:08. 😉 Po biegu jedna pętelka w ramach schłodzenia.
Wrażenia po biegu
Zawody miały swój niepowtarzalny klimat. Nigdy nie biegałem na lotnisku. W dodatku w ciemnościach, które nie są moją mocną stroną. Na szczęście lampiony były widoczne z daleka, a pas startowy był równy. Na uwagę zasługują znaczniki kilometrów wykonane z dyni. Jeżeli chodzi o organizację biegu, to jest co poprawiać. Na szczęście nie są to rażące błędy. Było opóźnienie startu spowodowane napływem biegaczy na ostatnią chwilę. Na dodatek było lekkie opóźnienie z wynikami. SMS z wynikiem dotarł do mnie przed 9 w niedzielę. Widziałem, że część biegaczy była zniecierpliwiona. Kolejną niedogodnością było wystartowanie biegu i marszu, prawie że jednocześnie. Wpłynęło to na obniżenie komfortu biegaczy. Na przyszłość sugerowałbym wystartowanie rywalizacji nordic walking przed biegiem. Z pewnością przełoży się to na rozładowanie korków w biurze zawodów. Niesamowicie pozytywnie zaskoczył mnie chip w numerze startowym. Utwierdziłem się w przekonaniu, że nie jest to domena największych biegów. Do plusów mogę zaliczyć dobrze oznaczoną trasę, niepowtarzalny klimat imprezy. Ciepła herbata smakowała wybornie. Ognisko i pieczenie kiełbasek na patyku pod koniec października? Czemu nie? To była świetna okazja do spotkania znajomych biegaczy.
Kolejne starty to City Trail w Lublinie oraz Bieg Niepodległości w Warszawie. Trenuję dalej, nie ma czasu na luzowanie.
Zdjęcia: Damian Walczak, Klub Biegacza Biała Biega.
2 listopada, 2016
A ja myślałem, że to ja Pawle zainspirowałem Ciebie z tym biegiem nocnym po lotnisku. Jesze jednym mankamentem biegu było słabe zabezpieczenie medyczne. Faktycznie opóźnienie z sms-ami było troszeczkę irytujące ale sam pomysł z połączeniem numeru startowego z chipem był interesujący.
Gratuluje zwycięstwa zła passa została przełamana 🙂