W biegach długich kluczową rolę odgrywa głowa. Zrozumiałym jest fakt, że ciało pełni istotną rolę, ale nie bez przyczyny mówi się, że głowa biega. Trasa półmaratonu prowokowała do podjęcia ryzyka. Jeżeli przeoczyłeś pierwszą część relacji z Pierwszego Półmaratonu Lubelskiego (klik), to koniecznie nadrób zaległości. Tymczasem zapraszam do lektury ciekawszej części opisu zmagań z trasą oraz własnymi słabościami. Nie od dziś wiadomo, że im bliżej do mety, tym więcej emocji.
Tym razem nie zalecam kawy, bo samo przeczytanie relacji może stanowić jej substytut. 😉
74 minuty i jedna sekunda…
Jesteśmy przy drugim punkcie żywieniowym, który znajdował się na wysokości kościoła pod wezwaniem Miłosierdzia Bożego. Wiedziałem, że czeka mnie czterokilometrowy odcinek w kierunku Zalewu Zemborzyckiego. Na macie pomiarowej skontrolowałem dystans do Bartka, który biegł przed nami. Oszacowałem, że dzieli nas około pół minuty. Dużo i niedużo – pomyślałem. Trasa była urozmaicona, ale odhaczyłem już trzy najgroźniejsze wzniesienia. Na 11 km wciągnąłem żel energetyczny z kofeiną (klik). Postawiłem na ten żel, bo jest niewielki i spełnia warunek konieczny – nie trzeba go popijać. Nie czułem wtedy spadku energii, ale pamiętajcie, że kryzys tego typu przychodzi nagle i nie ma ratunku. Żel wszedł bez historii.
W trakcie analizy zbagatelizowałem podbiegi na ulicy Nałkowskich. Te dwa siodełka naprawdę dały się we znaki! W porównaniu z nimi górka na Żeglarskiej okazała się … skromna. Na 13 km poczułem wyraźnego kopa energetycznego. Żel zadziałał. Zgodnie z planem na 14 km miałem ruszyć, ale skoro czułem się dobrze, to po co, było czekać? Puściłem nogi na zbiegu przy polu golfowym, a przez głowę przeszła myśl: no to zaczynamy. Michał cały czas biegł za mną, co działało na mnie motywująco.
Fragment trasy po drodze rowerowej traktowałem bardzo emocjonalnie. W tym miejscu trenuję od wielu lat! Nie był to trudny fragment, ale chodzi o sam fakt, że wybiegałem tam tysiące kilometrów. Na 14 km oderwałem się od Michała, ale wiedziałem, że to typ wojownika i tak łatwo nie odpuści. Sukcesywnie zmniejszałem dystans do Bartka. Przed 16 km się zrównaliśmy. Poklepałem Bartka po ramieniu, aby zmotywować go do walki i biegłem swoje. Oddechowo było świetnie, a w nogach czułem pierwsze oznaki kryzysu. Skupiłem swoje myśli na 18 km, bo tam miała stać moja Asia z aparatem. Ku mojemu zdziwieniu żona stała przy Lubelskim Klubie Jeździeckim. W tym miejscu brakowało jasnego oznakowania, gdzie należy biec, co potwierdza wymowne zdjęcie Kamila.
Ostatnie 3 km to najtrudniejszy odcinek biegu. Po pierwsze, skumulowane zmęczenie dawało o sobie znać. W półmaratonie przychodzi kryzys mięśniowy. Im bliżej mety, tym nogi ważą coraz więcej. Po drugie, musieliśmy się zmierzyć z wiatrem w twarz. Robiłem, co mogłem, aby utrzymać tempo! Pracowałem na 100%, a prędkość oscylowała w granicach 3:30/km. Na ostatnim nawrocie przy Alei Piłsudskiego ugięły się pode mną nogi. Krótki zbieg i podbieg oraz ostry nawrót nie sprzyjały trzymaniu tempa. Cóż, trasa była taka sama dla wszystkich. Wszyscy solidarnie straciliśmy kilka sekund. 😉 Marne to pocieszenie. Na ostatniej prostej robiłem, co mogłem, aby złamać 1:14, ale zegar był nieubłagany. 1:14:01 to mój nowy rekord życiowy. Za metą uśmiech nie schodził mi z twarzy, bo nie spodziewałem się takiego rezultatu, a najlepsze miało dopiero nadejść…
Doping i schłodzenie
Po biegu postanowiłem potruchtać oraz wesprzeć biegaczy na końcowym fragmencie trasy. Z moich obserwacji wynika, że mnóstwo osób „chomikuje” energię na ostatnie metry. Prawie każdy do kogo krzyczałem, znacząco przyspieszał! Pamiętajcie, że dużo korzystniej jest stopniowo przyspieszać na ostatnim kilometrze niż robić efektowny zryw na ostatnich metrach. Zapewniam, że przy mojej strategii ugracie więcej sekund. Swoją drogą, kto pamiętał o schłodzeniu? (klik)
lubelskibiegacz.pl TEAM
Wyniki moich zawodników przerosły moje oczekiwania. Tak, to nie żart. Nic tak nie ładuje moich akumulatorów, jak pozytywna energia od spełnionych biegaczy. Potężna dawka rekordów życiowych cieszy. Zwłaszcza u siebie w mieście! Ponownie wygraliśmy klasyfikację drużynową (nasz czas 8:43:46).
Na szczególną uwagę zasługuje postawa Pawła (1:17:42, poprzedni rekord wynosił 1:21:19), który rozniósł w pył swój poprzedni rekord życiowy. Krystian (1:23:39) zadebiutował ze świetnym wynikiem. Konrad złamał 1:26 pomimo infekcji. Robert rozprawił się z barierą 90 minut. Długo by wymieniać! Jestem dumny, że nasza praca procentuje, ale to nie jest nasze ostatnie słowo. Trening musi być mądry, a nie ciężki. Na pierwszym miejscu zawsze powinno być zdrowie. Pamiętajcie, że kluczem do progresji jest konsekwencja. Teraz jest najlepszy moment, aby rozpocząć przygotowania do sezonu wiosennego – zapraszam do kontaktu (klik).
Uwagi do biegu
Na samym końcu chciałbym się z Wami podzielić moimi uwagami. Organizacja biegu stała na przyzwoitym poziomie, ale pewnych sytuacji nie można przemilczeć.
- poprowadzenie trasy po ścieżkach rowerowych i chodnikach ułatwiało jej zabezpieczenie. Niestety, obecność pieszych nie przyczyniała się do poprawy bezpieczeństwa.
- trasa była pokręcona, a nie wszyscy wolontariusze wskazywali kierunek biegu (patrz powyższe zdjęcie Kamila).
- miejscami było zwyczajnie wąsko. Takich miejsc było kilkanaście (przypominam, że bieg ukończyło prawie 1100 osób!).
- organizacja depozytów to był… dramat. Nie chciałem robić zdjęcia kolejki, ale wyglądało to tragicznie. Z opowieści biegaczy wynikało, że po odbiór depozytu trzeba było czekać ponad godzinę.
- opóźnienie dekoracji. Raz losowanie jest przed dekoracją, a raz po. Problem powtarza się, co imprezę. Dobrze, że można było poczekać w ciepłym pomieszczeniu, bo inaczej trzeba by było wracać do domu.
Jestem bardzo ciekawy Twoich doświadczeń z niedzielnego biegu. Wszystko w porządku? 🙂
Zdjęcia: Artur Rorat, Maraton Lubelski, CRT Studio, Controversy.
25 października, 2017
Ja to nie ta liga ale też życiowka- 1.39☺. Jeżeli chodzi o pogodę, dla mnie idealna,no może jakby mniej wiało. Z tymi depozytami rzeczywiście organizatorzy sobie nie poradzili, ale samo to, że po biegu można było wziąć prysznic było super. Trasa nie tak ciężka jak w PM Solidarności. Chociaż to było 7kg temu. Wąska na początku a pod koniec brak wyraźnych oznaczeń kilometrów. Mimo wszystko ocena pozytywna?.
30 października, 2017
Generalnie impreza udana. Standardowo jest wśród urzędników (bo organizatora nie podejrzewam) jakiś nieznany nikomu problem z całkowitym zamknięciem ulic na czas biegu. Najgorzej było na ul. Diamentowej gdzie bieg został puszczony wąziutuniunienką wyznaczoną na ulicy drogą dla rowerów. W praktyce biec obok siebie nie można było a na dodatek było sporo kałuży (jak na często była przy krawężnikach). Impreza ma potencjał ale organizator raczej musi zrezygnować ze ścieżek dla rowerów. Problemów żadnych nie było na ostatnim etapie, czyli ścieżce od 14 km (oprócz jednego pana na rowerze – pozdrawiam – który gnał jak szalony nie zważając na biegaczy).
25 listopada, 2017
Większość przeciętnych zjadaczy chleba jak ja(czas ok 1:30)nie ma siły na szybszy ostatni kilometr- walczy o życie z gałami na wierzchu, ale jest w stanie przyśpieszyć na ostatnich 100 m widząc metę 🙂 Żeby cały ostatni km biec najszybciej potrzeba nie lada mocy. Pozdrawiam i gratuluję kosmicznego czasu i wielkiej klasy