Chęć na Pięć – zimowa relacja

1 No tags Permalink 0

Przez kilka dni biłem się z myślami, czy pisać relację z ostatniej piątki. Finalnie stwierdziłem, że warto utrwalić, co działo się tego dnia. To nic dziwnego, że w drugiej połowie grudnia przyszło nam walczyć nie tylko z własnymi słabościami i rywalami, ale również z pogodą. 

Nie będę kłamał, że tego dnia wstałem prawą nogą, czułem niesamowitą energię, której ujście miało nadejść w samo południe. Wprost przeciwnie. Nie pamiętam, którą nogą wstałem, ale obstawiałbym, że lewą. Wcale nie chciało mi się ścigać, a jak spojrzałem przez okno, to średnią opcją wydawało się samo wyjście z domu, a co mówić o zaciętej rywalizacji. Moją potężną motywacją była myśl: jesteś trenerem biegania, musisz dać dobry przykład innym. Nie ma miękkiej gry.

Ruszenie z domu oraz perspektywa biegu to nie były ostatnie wyzwania, z jakimi trzeba było się zmierzyć tego dnia. Znalezienie miejsca parkingowego w okolicy mety to kolejny sprawdzian cierpliwości. Na szczęście się udało! O 11:20 ruszyliśmy na rozgrzewkę. Truchtałem z Matim i Pawłem. Nie czułem się dobrze, bliżej mi było do niemocy niż mocy. Zacinający śnieg i wiatr nie nastrajał optymizmem, ale pocieszaliśmy się faktem, że wszyscy mamy takie same warunki. Największym wyzwaniem było zrobienie rytmów. Wszędzie było ślisko, a w miejscach, gdzie był pług i tak dopadało świeżego śniegu. Zapowiadała się niezła jazda.

Przebieg rywalizacji, czyli walka z nawierzchnią 

Niesprzyjająca pogoda to żadna wymówka, więc na starcie zameldowała się większość stałych uczestników Grand Prix Lublina. Co ciekawe, do rywalizacji przystąpili młodsi zawodnicy, którzy na co dzień ścigają się na bieżni.  Krótkie odliczanie i ruszyliśmy.

Przed startem wbiłem sobie do głowy jedną myśl: rusz mocno, a jak w drugiej części dystansu za to zapłacisz, to przynajmniej nie będziesz miał poczucia, że oddałeś bieg. Tak też zrobiłem. Od początku biegłem na 1/2 pozycji. Pierwszy kilometr był okropny, bo cały czas biegliśmy pod wiatr i śnieg. Skręcając w aleję Mieczysława Smorawińskiego, spojrzałem przez ramię. Byłem zdziwiony, że już mieliśmy pewną przewagę. Leciałem obok Michała. Na długiej prostej Michał nieco przyspieszył, ale nie miałem zamiaru go puszczać. Ku mojemu zdziwieniu przyspieszyliśmy, a po około 30 sekundach nieco zwolniliśmy. W tym miejscu wspomnę o niepodważalnej przewadze, jaką mają Ci biegnący z przodu. Było ślisko. Mogliśmy testować, gdzie przyczepność jest najlepsza, co też robiliśmy.  Tuż przed drugim kilometrem było „siodełko”, czyli zbieg w dół i podbieg. Pamiętam, że był to niebezpieczny odcinek, bo nie wiedziałem, co jest pod cienką warstwą śniegu. Bałem się, że mogę stracić przyczepność, co zakończy się upadkiem, ale na szczęście nic takiego nie miało miejsca. 

Między drugim, a trzecim kilometrem udało mi się wypracować delikatną przewagę, ale wiedziałem, że goni mnie mocny zawodnik, który nie odpuści. Przed nami decydujący fragment trasy, czyli podbieg na ulicy Ireny Kosmowskiej. Zachowałem nieco sił, aby tam gwałtownie nie zwolnić, ale lekko nie było. Zbliżałem się do flagi oznaczającej czwarty kilometr. Na ulicy Koncertowej oraz alei Kompozytorów Polskich leciałem mocno, bez odwracania się za siebie, bo to oznaka słabości. Dopiero skręcając na ulicę Elsnera, wiedziałem, że udało mi się zbudować bezpieczną przewagę. Wbiegając na Lawinową, delikatnie się pośliznąłem – na szczęście nie musiałem się spinać, bo w ferworze walki mogło być różnie. Grząski śnieg na ostatniej prostej nie pomagał, ale nie zależało mi na śrubowaniu wyniku. Dobiegłem do mety z czasem 17:18. Największym zaskoczeniem (dla mnie) było to, że tego dnia byłem najszybszy. Przed biegiem myślałem, że pójdzie mi marnie, a tu taka niespodzianka. Nic to, trzeba biec dalej.

Nie wiem, jak Wy, ale ja miałem wrażenie, że obuwie mogło mieć wpływ na komfort biegu. Sam startowałem w Adidas Adizero Adios 3 (klik). Wiadomo, stopy mi nieco uciekały i nie czułem mocnego wybicia, ale wydaje mi się, że nie miałem najgorzej. Zwrócicie uwagę na bieżnik, jaki ma Adios. Oznacza to, że różnicy upatruję w gumie, która tworzy podeszwę zewnętrzną. Co o tym sądzicie? W jakich butach biegliście? 

Jak wspominacie niedzielne Chęć na Pięć? 😉 Serdeczne gratulacje dla wszystkich uczestników biegu! 

Zdjęcia: lubelski.pl, maraton.lublin.eu

1 Comment
  • Maciek
    21 grudnia, 2018

    Nie przepadam za tą trasą i już. Mimo, że biegam nią często z tą tylko różnicą, że mój treningowy start zlokalizowany mam w okolicach trzeciego kilometra trasy niedzielnego biegu. Za to widzę Pawle, że Tobie biega się po niej znakomicie i przy okazji gratuluję kolejnego już zwycięstwa! 🙂
    Jak wspominam bieg? Przede wszystkim śnieżnie. Treningowo zdarza mi się biegać w takich warunkach, ale jednak na zawodach było to swoiste novum. Bardziej od pruszącego śniegu przeszkadzało podłoże, w którym buty grzęzły oraz które ograniczało wybicie. Miewałem fleszbeki biegania brzegiem morza. Pierwszy kilometr spoko – nie za szybko, bo to błąd początkujących biegaczy plus długi podbieg, który mógł dodatkowo strzelić w kolano przy zbyt szybkim tempie. Drugi i trzeci kilometr założonym tempem, niestety przed samym podbiegiem ul. Kosmowskiej pyk! – nagle zabrakło mocy. Czwarty kilometr znacznie poniżej założonego tempa, piąty też mógł być szybszy, podciągnąłem trochę sam finisz, ale generalnie liczyłem na więcej i nie chcę żeby pogoda była usprawiedliwieniem.
    Co do butów – biegłem w Adidas Response + M.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.