Ten ostatni maraton?

2 No tags Permalink 0

Interesuję się bieganiem. Żyję tym. Zbieram wszelakie informacje związane z tym sportem. Czas pokazuje, jakie są cenne, a które nie. Są akcenty pozytywne, ale trafiają się też negatywne. Bodźcem do napisania tego tekstu była zła wiadomość. Na szczęście nie tragiczna. Mój znajomy, nie ukończył Orlen Warsaw Marathon. W trakcie biegu stracił kontakt z rzeczywistością i obudził się w karetce. Niektórzy może pochwalą Go za heroizm i walkę do końca. Ja nie pochwalę. To było skrajnie nieodpowiedzialne i można było tego uniknąć. Jak to się mówi – głową muru nie przebijesz. Najcięższa walka, to ta z samym sobą. Ale będę szczery do bólu, uważam że amator nie powinien ryzykować własnym zdrowiem.

Jestem zwolennikiem walki do końca. Podziwiam ludzi, którzy wyciskają z siebie wszystko. Ten tekst kieruje do biegaczy, którzy nie walczą z czasem. Lecz z własnym organizmem.
 

Kiedy odpuścić?

 
To jest bardzo trudne pytanie. Katastrofalnych scenariuszy może być wiele. Nie chcę operować przykładami, bo organizm ludzki jest nieprzewidywalny. Większość maratończyków zna doskonale smak zmęczenia. W trakcie maratonu większość nieprzewidzianych sytuacji zaczyna się po 30stym kilometrze. Nie piszę tego tekstu, aby przestrzec Was przed kryzysem energetycznym lub mięśniowym. Tego rodzaju kryzysy są wpisane w specyfikę biegu maratońskiego. Jeżeli macie zaburzenia widzenia, nudności, zawroty głowy, chwilową utratę świadomości – nie ma żartów. Zatrzymajcie się, poproście kogoś o pomoc. To żaden wstyd. Wyobraźcie sobie, że w najgorszym przypadku możecie upaść bezwładnie na ulicę.

Bierzcie poprawkę na wysoką temperaturę. Biegnijcie wolniej! Przypominam o scenach z ubiegłorocznego półmaratonu Solidarności. To pokazuje, że nie potrzeba maratonu, aby dziesiątkować uczestników biegu.

I na koniec. Zawodniku, biegaczu – biegasz, bo lubisz to robić. To nie jest Twoja praca. Ciesz się tym i pomyśl o Twoich bliskich. Co czuje żona zawodnika, która dowiaduje się, że jej mąż ukończył maraton – pod kroplówką w szpitalu?
 

Żyje się dalej…

 
Przychodzi chwila refleksji. Jakie myśli kłębią się w głowie zawodnika:

  1. Ten który zszedł.
  2. Ten który skończył w karetce.

 

???

 
Wiem, wiem. Wszystko łatwo się mówi.

 

2 Comments
  • zieloność
    13 stycznia, 2016

    Z własnego bolesnego doświadczenia powiem, że w takim momencie w umyśle jest tylko jedno słowo: biegnij! Nawet nie ma kiedy się zastanowić nad konsekwencjami, myśli się wtedy tylko o tym jednym, o mecie. Może w moim wypadku znamienia była jej bliskość, bo prawdziwe problemy zaczęły się na 500m przed końcem maratonu. Obecnie, mimo, że wiem jak ryzykowne było kontynuowanie biegu nie żałuję, że walczyłam do końca, upadając dosłownie na linii mety. Świętowałam na noszach i z kroplówką…

    • Paweł Wysocki
      13 stycznia, 2016

      Szacunek za walkę. Cieszę się, że nic poważnego Ci się nie stało 🙂

      Pozdrawiam,
      Paweł

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.