Relacja z biegu w Hiszpanii

0 No tags Permalink 0

Zapraszam do przeczytania relacji mojego zawodnika – Łukasza Tkaczyka. Łukasz na co dzień mieszka i studiuje w Hiszpanii. Poniższa relacja to coś więcej niż tylko opis zawodów. Zapraszam do lektury!


Relacja z biegu Santurze – Bilbao.

W minioną niedzielę wziąłem udział w 26. edycji biegu Santurze – Bilbao, dość prestiżowego wydarzenia w biegowym świecie Kraju Basków. Ponad 5000 uczestników, 16 kilometrów, malownicza trasa z portu do centrum miasta, sporo kibiców praktycznie na całej długości trasy – tak w wielkim skrócie można by ująć to, co oferuje ten bieg.

Przed

Dzień wcześniej mój kolega – Dominik (na zdjęciu tuż przed rozgrzewką – ten po prawej; biega od niedawna, nabiegał 1:17, więc dobrze rokuje 🙂 – odbiera pakiety sportowe. Zawartość: Numer startowy z czipem, fajna koszulka techniczna Brooksa i … 2 pary skarpetek J. Dojeżdżam na noc do Bilbao, 2 kanapki z miodem i spanie.
Wstajemy koło 7:00, start o 11:00. Odprawiamy Mszę (bo obaj jesteśmy księżmi :), śniadanie węglowodanowe: trochę ryżu, miód, banan, pomarańcza, kawa, powerade, przebranie, chwila odpoczynku i do metra.
Dojeżdżamy na miejsce, pada delikatny deszcz, prognozy były w sumie gorsze, więc nie ma co narzekać. W końcu nie leje jakoś drastycznie. Zaczynamy rozgrzewkę – i tu napotykamy na spory problem, a nawet na dwa: musisz zrzucić dres juz 20-25 minut przed startem i zostać tylko w podkoszulku (zimno w sumie nie jest, ok. 15 stopni, ale w połączeniu z deszczem to wystarczy, żeby trochę zmarznąć), ponieważ meta jest w innym miejscu i ciężarówka z depozytem odjeżdża o 10:40. Po drugie…. nie ma za bardzo gdzie biegać tej rozgrzewki J Wąskie ulice portowego miasteczka, 5000 biegaczy plus osoby towarzyszące… Każdy biega jak chce, musisz robić slalom między tą całą zgrają. Ostatecznie znajdujemy trochę przestrzeni koło rzeki. 10:55.
 

W trakcie

Idziemy na start. Tłok niemiłosierny. Nie ma żadnych stref startowych. Masa ludzi chce być jak najbliżej taśmy. Staje jakieś 10m od startu, bliżej nie da się podejść. Teraz to nawet jest trochę za gorąco w takim tłoku. W głośnikach Viva la vida Coldplay, nuta, którą bardzo lubię. Musi być dobrze – myślę sobie 🙂 Odliczanie startera; 3,2,1, go! Początek- masakra, ścisk potworny, musisz uważać żeby nie wbiec na nikogo i żeby nikt nie wbiegł na Ciebie. O kontrolowaniu tempa przez pierwsze 500m nie ma mowy, biegnę na czuja. Po ok. kilometrze jakoś to się rozciąga i stabilizuje. Jest ok, teraz już można biec. Tablica 1km – 3:49, trochę wolno i szarpane tempo, ale ostatecznie tłum już się rozbił. Kolejne kilometry po 3:40-3:45, nie szarpie, staram się nie schodzić poniżej 3:40. Trochę górek, ale świetna malownicza trasa, wybiegasz z jednego miasteczka, wbiegasz do drugiego, sporo ludzi na trasie, krzyczą, machają. Naprawdę fajna atmosfera, aż chce się biec. Docieramy tak do 8km. Polówka zrobiona: 29:25. I zaczyna się ciemna strona tego biegu, przynajmniej dla mnie. Ściska mnie nagle taka kolka, ze myślę, że się zatrzymam. To już nie pierwszy raz w czasie startu takie akcje… Na treningach luz, a starty – takie historie… Czy jem za dużo przed startem, czy za duże nawodnienie?… Wkurzyłem się, uciskam trochę brzuch, biegnę już wolniej, ale jakoś udaje się przezwyciężyć kryzys. Na szczęście. Na 9km jest punkt odżywczy. Trochę chaosu, bo biegniemy w zwartej grupie, biorę łyk wody, więcej jakoś nie mam ochoty, w brzuchu nie za ciekawie… 10km w 37:14. Wiec te ostatnie 2km były naprawdę wolne… Ale jedziemy dalej! 11km – wbiegamy do Bilbao; teraz to już jest inny bieg, klimat dużego miasta, trasa wzdłuż rzeki, doganiam jakichś dwóch osiłków, patrze na tempo, żeby było w miarę stabilne po ok. 3:45. Koło 13km zaczynają mulić, myślę czy wyrwać czy poczekać jeszcze trochę. Do mety 3 km, wiatr w oczy a jakaś większa grupa przede mną dosyć daleko. Ale sie urywam – 14-15km około 3:40, są jeszcze jakieś rezerwy. I ostatni km… 800m przed metą podbieg ponad 300m! Nie było mowy o żadnym finiszu. Nogi już zmęczone, podbieg po 15km wydawał się pionowy 🙂 I finisz: ostatnie 500m główną ulicą miasta – Gran Vía – masa ludzi, wydaje się jakbyś kończył jakiś ważny maraton. Meta! 59:49, netto jakieś 10-15 sekund mniej.
 

Po biegu

W głowie od razu analiza startu, przechodzę przez strefę dla zawodników, biorę jakieś izotoniki, zaczynam czuć zimno, trzeba szukać torby z dresem… Czas nie za rewelacyjny, ale jak na ten etap przygotowań i start z treningu – nie ma co płakać. Start docelowy – 22 lutego – maraton. Wcześniej jeszcze kontrolnie połówka 1 lutego.
Sam bieg Santurze-Bilbao – to jeden z wielu biegów, które w każdej części Hiszpanii rozgrywane są w zasadzie co weekend. Każde miasto ma swój maraton i półmaraton. W Polsce w ostatnich latach jest boom na bieganie, ale tu jest już ukształtowana kultura biegowa. Masa ludzi biega i masa ludzi biega naprawdę dobrze. Przykład ostatniego biegu: 16km po 3:45 w listopadzie nie starcza na pierwszą 150tke klasyfikacji… Jest wiele maratonów, gdzie nawet 500 osób schodzi poniżej 3 godzin… No i pogoda lepsza niż w Polsce, także dopóki tu jestem – zobaczymy co się da zrobić z życiówka w maratonie 🙂
Dodam tylko, że Paweł – autor niniejszego bloga – pisze mi trening już od dłuższego czasu. W lutym 2014 – po ponad 4 latach bez maratonu i ważnego startu, jako swoisty powrót do biegania – nabiegałem z jego treningu 2:51 w maratonie w Sevilli. Nie chcę mu robić reklamy, ale myślę, że chłopak ma pojęcie i ciekawe metody 🙂 W tym roku widzę, że trening jest totalnie inny niż w zeszłym. Zobaczymy co będzie się dało z tego nabiegać…
Korzystając z okazji chciałem też dać pewne ogłoszenie 🙂
28-30 grudnia robię rekolekcje dla studentów, w Urszulinie koło Lublina. Zapraszam serdecznie młodych ludzi. Kontakt i szczegóły – przez Pawła. Był w zeszłym roku, myślę, że nie żałował 🙂
 

No Comments Yet.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.