Wracam z pracy. Zjadam banana, piję trzy łyki wody mineralnej. Mam dziesięć minut na przebranie się. Wiążę buty, pytam się Asi co ogląda i lecę. Umówiłem się z Piotrkiem. Mamy w planie 40 minut rozbiegania. Biegniemy tempem w okolicy 4:40 na kilometr. Piotrek głodny biegania, wraca po kontuzji, która przyszła znikąd. Rozmawiamy na różne tematu. Dominują te biegowe. Od czasu do czasu przez moją głowę przemyka myśl – jak to dzisiaj pójdzie? Ciekawość zjada mnie od środka. Ile odcinków wytrzymam? Czy będzie postęp ? W planie jest dziesięć powtórzeń.
Robię dynamiczną rozgrzewkę. Myślałem, że jest cieplej. Tu gdzie biegam, temperatura oscyluje w okolicach trzech stopni poniżej zera. Nieważne. Zaczynam. Pierwszy odcinek za szybko. Drugi za wolno. Rozpocząłem klasycznie. Na trzecim łapie rytm. Do szóstego odcinka idzie bez większych przeszkód. Siódmy, ósmy – jest ciężko. Nie zapominam o dynamicznym wybiciu od podłoża. Nogi wciąż pracują jak trzeba, ale ważą coraz więcej! Odcinek dziewiąty – nogi palą żywym ogniem. Czas na finał. Odcinek numer dziesięć – ostatni. Trzeba docisnąć. Udaje się. Zmęczyłem się, nawet bardzo. Jest radość z wykonanego treningu. Pojawia się satysfakcja! Choć z tyłu głowy ujawnia się myśl, może powinienem jeszcze bardziej dokręcić śrubę? Nieważne. Moja myśl treningowa wymaga pełnej kontroli.
Czas na schłodzenie. Nie ma co, mięśniowo jestem skasowany. Plan zrealizowany. Tak miało być! Wracam do domu. Zdejmuje przepocone ubrania. Rozciągam się. W końcu mogę wskoczyć do wanny. Lubie to! Czerpię maksimum przyjemności z tego, że mogę w spokoju odpocząć.
Trening zrobiony, dzień zaliczony. Myślami jestem już gdzieś indziej. Gdzie? Na jutrzejszym treningu. Spokojne rozbieganie – chyba odpocznę. W sobotę startuję w kolejnym biegu City Trail. Trzeba będzie powalczyć. Trasa ponoć gorsza niż w styczniu. Lekko nie będzie. Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. Aby zdrowie było.
Wiecie, że w bieganiu najważniejsza jest wytrwałość?
Leave a Reply