W końcu! Pierwszy bieg w Lublinie, który ukończyło ponad 1000 biegaczy. Dokładnie 1030. Bieganie jest co raz popularniejsze i to nie podlega jakiekolwiek dyskusji. Muszę przyznać, że Dychy mają swój niepowtarzalny klimat i kto tego posmakował wie o czym piszę. Warto odwiedzić Lublin! Przejdę do relacji. Jak to wszystko wygląda od środka?
Przed biegiem
Pakiet startowy odebrałem dzień wcześniej. Parę minut po godzinie 10 rozpoczynam rozgrzewkę z Damianem i Łukaszem. Było zimno, więc rozgrzewaliśmy się nieco dłużej. W związku z dużą kolejką przy odbiorze pakietów było lekkie opóźnienie. Na tyle krótkie, że nikt nie marudził.
10 kilometrów do METY
W głowie przewijała mi się tylko jedna myśl „nie ruszaj za mocno”. Udało się. Leciałem z Michałem Orłem i Łukaszem Ligajem. Do czwartego kilometra biegliśmy tempem w okolicy 3:30/km. Podczas podbiegu na ulicy Filaretów tempo spadło do 3:40/km. Niestety jeżeli ktoś biegł ze stoperem to miał problem. Oznaczenia kilometrów były źle ustawione. Pierwszą piątkę minąłem w 17:26.
5 kilometrów do METY
Szósty kilometr zaczynał się zbiegiem na ulicy Zana. Puściłem nogę i lekko szarpnąłem. To był najszybszy kilometr z całej dychy. Tempo w okolicach 3:20/km. Udało mi się rozerwać naszą skromną grupę. Z przodu widziałem dwóch zawodników: Maćka Falczyńskiego i Stanisława Marca. Tuż przed ósmym kilometrem udało mi się dojść do tego pierwszego. Maciek jest znany z tego, że szarpie tempo podczas biegu (zwalnia -> przyspiesza). Teraz było identycznie. Ale nie miałem zamiaru odpuszczać. Kilometr biegliśmy razem. Przed dziewiątym kilometrem trochę przyspieszyłem.
Kilometr do METY
Zbiegając w dół ulicą Cukrowniczą pobiegłem prosto. Nie chciałem biec za Stanisławem Marcem bo to nie biegi przełajowe. Nie było żadnych oznaczeń, że trzeba skręcić w prawo. Zapytałem się Maćka którędy biec… Jego odpowiedź na moje pytanie „chyba w prawo kur**”. Na ostatnim kilometrze było dwóch wolontariuszy. Za mało… Zwłaszcza, że było trochę zakrętów. Udało mi się dobiec na siódmym miejscu. Czas na mecie: 34:27. Pozostaje lekki niedosyt. Wierze, że trasa była dobrze zmierzona. Za to była źle zabezpieczona (ostatni kilometr) i paru metrów brakowało.
Za METĄ
Cieszyłem się, że w końcu udało mi się pobiec mądrze. Po biegu liczne rozmowy ze znajomymi, wymiana wrażeń, radość. Oczekiwanie na moich zawodników. Zrobili życiówki! I to znacznie, także nawet jak brakowało czterystu metrów to jest progres. Fajnie jak zrobiona robota oddaje, prawda? 🙂 Makaron smakował, herbatka również. Udało mi się załapać na podium w kategorii. Teraz czas na akumulacje treningów. Nie pytam Was jak się biegło bo doskonale wiem, że było znakomicie.
Gratuluje wszystkim uczestnikom biegu! Podwójne gratulacje dla tych przede mną! 🙂 Perfect Runner Team się rozpędza!
Brawa dla organizatorów i wolontariuszy. Zorganizowanie takiej imprezy to nie była bułka z masłem. Druga Dycha do Maratonu to impreza, o której będę pamiętał.
Przydał się komuś mój poradnik jak się ubrać? 🙂
Leave a Reply