Czwarta Dycha do Maratonu – gorzka relacja

16 No tags Permalink 0

Chyba nikt nie lubi pisać o swoich porażkach, więc niezwykle ciężko jest mi się zebrać do napisania tej relacji. Mógłbym pominąć ten temat, ale nie chcę. Niepowodzenia są nieodłącznym elementem naszego życia. Sport, a dokładniej bieganie ma na mnie ogromny wpływ. Od niedzielnego popołudnia towarzyszy mi potężny moralny kac. Analizuję, co mogłem zrobić inaczej, a wtedy bieg miałby zupełnie inny przebieg. Bez wątpienia jestem w życiowej formie, a na metę dobiegłem z czasem około pół minuty słabszym od życiówki. Wymagająca lekcja pokory. Dzisiejszy wpis podzielę na trzy części. Najpierw przybliżę, jak wyglądała rywalizacja na trasie. Następnie napiszę, co myślę o organizacji biegu. Muszę wspomnieć o akcji lubelskibiegacz.pl PACE, która w mojej opinii zakończyła się sukcesem. Na koniec napiszę parę zdań o moich podopiecznych – zasługujecie na to!

Ciężko nie zauważyć, że dosyć często skarżę się na problemy związane z kolką. To moja zmora. Dałem sobie ostatnią szansę przed rozpoczęciem wnikliwych poszukiwań. Zapewne są tacy ludzie, którzy lubią chodzić do lekarza, ale ja się do tej grupy nie zaliczam. Nie chcę szukać na siłę jakiejś choroby, bo w trakcie codziennych treningów nie mam z tym problemu. Jasne, że rzadko wykonuję bardzo mocne sesje treningowe, ale gdyby to był poważniejszy problem, to dyskomfort towarzyszyłby mi zdecydowanie częściej. Uprzedzam pytania, czy dbam o dietę dzień przed biegiem – tak, jestem na tym punkcie wręcz przewrażliwiony. W związku z tym nie upatruję przyczyny w odżywianiu. W najbliższym czasie wdrożę podstawowe działania: powrócę do ćwiczeń mięśni brzucha, które w ostanim miesiącu zaniedbałem, sięgnę po Iberogast, który działa rozkurczowo i będę obserwował sytuację.
 

Zmagania na trasie

Kolejną hipotetyczną przyczyną kolki może być zbyt szybkie tempo biegu w pierwszej części. Trudno mi to jednoznacznie stwierdzić, bo biegłem ze stoperem i nie łapałem międzyczasów, choć przyznaję, że nie czułem, żeby to było zbyt szybko. Mój oddech nie wskazywał, że zaraz się zagotuję. Pierwszy kilometr był w około 3:13. Ruszyłem z Bartkiem, Tomkiem i Michałem. Trójkę minąłem w około 9:50, więc tempo było trochę zbyt wysokie, ale nie na tyle, żeby mnie odcięło. Dlaczego tak mocno ruszyłem? Wydawało mi się, że odpocząłem po półmaratonie Warszawskim, więc chciałem znacznie poprawić rekord życiowy. Za czwartym kilometrem minął mnie Paweł i w tym momencie mój bieg się zakończył. Na tym etapie biegu miałem potworne skurcze w okolicach wątroby. Przez moment miałem nawet myśl, aby zejść z trasy, bo z takim bólem nie dało się biec. Swoją drogą do dzisiaj czuję lekki ból w tej okolicy. Około szóstego kilometra minął mnie Czarek z Michałem, a ja leciałem sporo wolniej od mojego tempa z półmaratonu. Następnie wyprzedził mnie Mateusz. Przed flagą z siódmym kilometrem minął mnie Paweł z Rafałem. Myślę, że biegłem tempem w okolicy 3:40-3:50/km. Ból nie odpuszczał, a ja przeklinałem w duchu.

Tuż przed delikatnym podbiegiem, który był za flagą oznaczającą ósmy kilometr, minął mnie Dawid. Pomyślałem, że co ma być, to będzie, dosyć tego wyprzedzania. Nie chciałem być mijany jak tyczka w trakcie zjazdu w slalomie gigancie. Przyczepiłem się pleców Dawida i za podbiegiem szarpnąłem lekko tempo. Wyszedłem z założenia, że skoro nie wykręcę satysfakcjonującego czasu, to chociaż pościgam się na ostatnim etapie zawodów. Ból cały czas był odczuwalny, ale nic to – trzeba było pocierpieć. Wbiegając na przedostatnią prostą, sytuacja wyglądała następująco:
 

 
Jeszcze na tamie minąłem Rafała i Pawła i zmniejszałem dystans do Mateusza. Niestety nie udało mi się go dogonić, bo zorientował się, że zaczynam się zbliżać i podkręcił tempo. Nie powiem, ostatni kilometr uratował mój honor. Czwarta dycha w liczbach: 8 miejsce, czas na mecie: 34:21 (5 km – 16:45 i 17:36). Gorzka statystyka. Każdy bieg to kolejne cenne doświadczenie. Szkoda, że musiałem trafić na bieg u siebie.
 

 

Czwarta Dycha do Maratonu – organizacyjne

Nie chcę liczyć, który raz rywalizowaliśmy na trasie przy Zalewie Zemborzyckim, ale bez wątpienia to najpopularniejsza trasa w Lublinie. Uchodzi też za jedną z szybszych, bo jest praktycznie płaska. Czasem życie biegaczy uprzykrza wiatr, ale w minioną niedzielę był korzystny. Przyznaję, że trasa ta jest mało ciekawa, ale zgodnie z moimi zasadami – przekładam rywalizację ponad walory turystyczne. W mojej opinii była to najlepiej zorganizowana impreza biegowa w Lublinie. 

  • przeniesienie miejsca startu, a tym samym eliminacja zakrętu w lewo na samym początku biegu. +
  • minimalne natężenie ruchu na ul. Krężnickiej (ludzie wyjeżdżający z posesji). +
  • nie słyszałem o żadnych problemach za metą. +
  • jedzenie było smaczne, a kolejka była sprawnie obsługiwana. Bon Apetit na +.
  • świetny klimat imprezy biegowej. +
  • brak klasyfikacji po czasach netto. Kilku znajomych zgłaszało mi problem z pomiarem czasu. Musieli kontaktować się z organizatorem, aby ich sklasyfikowano. –
  • długi czas oczekiwania na losowanie i dekoracje. –

Minusy są kosmetyczne, a wrażenia po imprezie jak najbardziej pozytywne. Gratulacje dla Fundacji Rozwoju Sportu za dobrą imprezę. TUTAJ możecie znaleźć pełne wyniki z imprezy.
 

 

lubelskibiegacz.pl PACE

Chciałbym serdecznie podziękować dla wszystkich zająców, którzy podjęli się tej odpowiedzialnej misji. Dochodzą mnie same pozytywne komentarze, więc śmiało mogę napisać, że akcja PRZEROSŁA moje oczekiwania. Wydaje mi się, że obecność zająców miała bezpośredni wpływ na większy porządek na starcie.
 

 

lubelskibiegacz.pl TEAM

W tym miejscu chcę pogratulować moim podopiecznym, którzy bezlitośnie rozprawili się z rekordami życiowymi. Sami napiszcie, jak Wam poszło (przy okazji zobaczę, kto czyta blog 😀 ). Współpraca z takimi ludźmi, jak Wy to czysta przyjemność. Pamiętajcie, że wynik na zawodach to efekt kilkumiesięcznych przygotowań. Nie zawsze było lekko i przyjemnie, ale było warto, co? 🙂 Jedziemy dalej.
 

 
Sezon dopiero się zaczyna, więc nie ma co się łamać – sporo pracy przede mną. Powiedziałem sobie, że jak nie będę miał perspektyw na złamanie 2:30 w maratonie, to nie biorę się za przygotowania. Specjalnie piszę to publicznie, aby mi nie odbiło, bo im dłuższy bieg, tym lepiej mi wychodzi. Coś czuję, że w maju trzeba będzie spróbować 800 lub 1500 metrów. Zapas prędkości jest mile widziany na każdym dystansie.

Zdjęcia: Dominika Żurowicz, Przemysław Gąbka.

16 Comments
  • Paweł Gilotyna
    11 kwietnia, 2017

    Życiówki nie było ale 40 minut złamałem

  • Paweł
    11 kwietnia, 2017

    Życiówka 44.35 netto, dzięki trenerze:-)

  • Kaskass
    12 kwietnia, 2017

    Dobrze napisane. Rzeczywiście trasa może i na zyciowki, ale już trochę nudna, szczególnie dla kogoś biegajacego rekreacyjnie jak ja. Druga połowa tej trasy zawsze wypada mi gorzej, nie wiem czy to wina zakrętów,bo na pewno nie wiatru. Wracając do Twoich problemów z kolką to możesz spróbować pójść do osteopaty lub jakiegoś fizjoterapeuty zajmującego się terapią trzewną,bo może to być bardziej problem funkcjonalny. Ja mam problem z ruchomoscią przepony i wątroby,co w żaden sposób nie odbija się na funkcjonowaniu wątroby, ale potrafi spowodować niezły ból w czasie aktywności fizycznej kiedy muszę mocniej pracować przeponą a ona nie rusza się tak jak powinna. Pozdrawiam!

  • Piotrek D.
    12 kwietnia, 2017

    Ja nie biegłem, ale blog czytam. Pozdrowienia Paweł 🙂

  • Jareks7
    12 kwietnia, 2017

    Był zając (Piotrek) jest i życiówka, założenia z trenerem były na granicy 46-47 min a tu pękło 45 mimo że ostatnie 200m „do pozygu” i odcięcia tlenu, cały bieg równe tempo i max na ost kilometrze, dziękuję i jedziemy dalej!!
    Jarek -endo i tomtom 44,32, frs 45.01 netto.

  • Darek Koń
    12 kwietnia, 2017

    Jako Wielkanocny Zając z Pisankami na głową z numer 55.00, mogę na stałe być nim. spodobało mi się a satysfakcja większa, że tempo utrzymane dało kilku osobom nawet coś niżej 55:) „nakazałem” ostry finisz na koniec, sam dalej biegnąć równo…jest satysfakcja jak cholera, bo przed biegiem mokro w gaciach aby nie zawieść…teraz już tylko zostaną wywiady w lokalnych gazetach, wizyty w przedszkolach, żłobkach i na masówkach w zakładach pracy.

  • Były biegacz
    12 kwietnia, 2017

    To niekoniecznie mięśnie brzucha są winne. Na pewno masz je mocniejsze niż niejeden biegacz który nigdy nie ma kolki. Raczej szukałbym przyczyny w ustawieniu miednicy i pochyleniu się. Pozdro 🙂

  • Marcin
    12 kwietnia, 2017

    Ja zrobiłem antyżyciówkę (najgorszy czas na 10 km jaki kiedykolwiek miałem), ale jako ZAJĄC, to się chyba nie liczy 🙂

    • Paweł Wysocki
      21 kwietnia, 2017

      Zobaczymy za 9 dni w Krakowie. Aby ścięgno nie dawało o sobie znać.

      Pozdrawiam,
      Paweł

  • Ewelina
    12 kwietnia, 2017

    No u mnie po pracy z Pawłem ogromny progres 😉 czas 47.18 😉

  • Jerry
    13 kwietnia, 2017

    Życiówka była. Pękło 50′. Czas 49.49 netto. Dzięki!

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.