City Trail Lublin – wyjątkowa relacja

2 No tags Permalink 0

Dawno nie publikowałem relacji z zawodów. Co jakiś czas dostaję sugestię, że brakuje Wam wpisów relacjonujących zawody. Przestałem pisać relacje z dwóch powodów. Pierwszy to niska wartość praktyczna dla czytelników. Drugi to nic innego jak proza życia, czyli deficyt czasu. Podkreślam, że to moje wnioski, więc nie musicie się z nimi zgadzać. Ostatni weekend był dla mnie wyjątkowy. Chcę to jakoś utrwalić. Pamięć bywa zawodna. Blog to swoisty pamiętnik.

Ten rok jest wyjątkowy, być może nawet przełomowy. W tym miejscu mam na myśli moje podejście do życia. Wszystko zależy od nas. Niezrealizowane założenia na ważnych zawodach mogą być przyczyną ogromnego załamania lub bodźcem do szukania rozwiązań… W tym momencie wracam myślami do półmaratonu w Krakowie. To był nieudany start, ale nie z całą pewnością napiszę – nie pozbawił mnie ani grama pewności siebie. Łapię dystans. 🙂
 

 
No dobra, ale co z tą wyjątkową relacją? Co robiłem w weekend? Zaplanowałem dwa starty – dzień po dniu. W sobotę biegałem w Rykach, a w niedzielę w Lublinie.

Do samego końca nie byłem przekonany, czy dwa starty to dobry pomysł. Niedzielny City Trail był dla mnie priorytetowy. W październiku biegałem w podobnym układzie. W sobotę i niedzielę biegało mi się równie dobrze, więc postanowiłem bawić się na całego. Decyzję o starcie w Rykach podjąłem w piątek rano.

Wspólna rozgrzewka z Matim. Start zaplanowany na samo południe. Ostatni rytm i idziemy na linię startu. Dowiadujemy się, że jest lekkie opóźnienie, a sam start został przesunięty o 15 minut. Dobrze, że pogoda była łaskawa, bo w innych okolicznościach oczekiwanie byłoby mało przyjemne. Hymn, strzał startera i ruszyliśmy. Moje założenia na ten bieg były proste – chciałem dobiec pierwszy. Nie miałem ambicji, aby walczyć z czasem. Otworzyliśmy lekko poniżej 3:20/km~. Odpowiadało mi to. Pomyślałem, że utrzymam to tempo. Za plecami miałem biegaczy, którzy walczyli o jak najlepszy czas. Trasa w Rykach jest dosyć płaska i posiada atest. Do trzeciego kilometra biegłem razem z zawodnikiem, który finalnie dobiegł trzeci. Sam zrealizowałem swoje założenia. Po 16 minutach i 34 sekundach przekroczyłem metę. Cieszę się, że moja obecność przełożyła się na nowe rekordy życiowe! Brawo chłopaki. Nie odczułem specjalnie tego biegu, a myślami byłem już w lesie. 😉 Swoją drogą, bieg w Rykach przypadł mi do gustu. Poza opóźnieniem startu – brak uwag. Kameralny klimat to jest to!

Las? Tak, City Trail rozgrywa się w lesie. Lubelska trasa jest wymagająca techniczne. Niestety, ostatni bieg znowu zebrał swoje żniwo. Kilka osób skręciło kostkę. Ah, te przeklęte korzenie… Życzę szybkiego powrotu do zdrowia wszystkim, którzy mieli mniej szczęścia ode mnie. Przed tym biegiem ponownie rozgrzewałem się z Matim. Tym razem dołączył do nas Krzesimir. Humory przed biegiem dopisywały, ale czuć było, że czeka nas ciężka przeprawa. Trasa nad Zalewem Zemborzyckim jest malownicza i ma swój klimat, ale trzeba uważać, bo liście przykryły zdradzieckie pułapki. Tym razem start zaplanowany był na 11:11. Nie mogło być inaczej, w końcu to 11 listopada 1918 roku Polska odzyskała Niepodległość! Nie wyobrażam sobie innego sposobu świętowania niż na biegowo. Swoją drogą, ilość biegów, jakie zostały zorganizowane w miniony weekend, była porażająca! Absolutnie mi to nie przeszkadza, bo to pokazuje, że jesteśmy coraz bardziej rozbieganym narodem.
 

 
W niedziele nie było mowy o opóźnieniu. Ekipa City Trail organizuje hurtową ilość imprez, więc mają doświadczenie. Zależy mi, aby w każdym biegu dawać z siebie wszystko, bo to świetny trening głowy. Nie ukrywam, że zależy mi na tym, aby w każdym biegu być jak najwyżej w klasyfikacji. Mój ambitny plan przewiduje ostatni bieg w styczniu. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.

W głowie miałem ułożony plan, który przewidywał dosyć mocne tempo od samego początku. Wiedziałem jedno – nie chcę prowadzić od samego początku, bo to zwykle źle się kończy. Nie czułem się na tyle silny, żeby ruszyć swoje i nie oglądać się na innych. Na rozgrzewce widziałem, że nikt nie odpuścił tego biegu. Łukasz Nestorowicz, Jarek Bimkiewicz, Czarek Bednarz, Michał Piróg i Michał Orzeł. Brakowało jedynie murowanego faworyta – Artura Kerna. Wiedziałem, że stoi przede mną szansa, żeby zgarnąć całą pulę. Świadomość tego, że coś jest w zasięgu to jedno, a zrobienie tego, to dwa światy.

Wracając do biegu. Krótkie odliczanie i ruszyliśmy… Od początku ustawiłem się za prowadzącymi, aby mieć szybki podgląd sytuacji. Łukasz zdecydowanie ruszył, więc jedyne, co mi pozostało, to ustawienie się tuż za nim. Nie jest to łatwe zadanie, bo prowadzący ma dobry przegląd pola i czas na reakcję. Między 2, a 3 km objąłem nawet prowadzenie. Tempo zaczęło lekko spadać. Poza tym ten fragment trasy jest kręty i wąski. Liczyłem na zmianę w okolicach trójki, gdzie robi się nieco szerzej. Nie zawiodłem się. Łukasz naciągnął tempo, czuć było trudy biegu, a ściganie miało się dopiero rozpocząć. Za plecami czaili się Jarek i Czarek. Miałem wrażenie, że powoli, ale sukcesywnie odrabiają straty. W tym momencie wiedziałem, że mogę dobiec pierwszy, ale równocześnie mogę dolecieć poza podium. Taki jest sport. Przez cały kilometr między 3, a 4 kilometrem przygotowywałem się (mentalnie) do ataku. Rozsądek podpowiadał, żeby zaczekać do ostatniej pętli. Zwyciężyła podświadomość i plan uknuty przed startem. Wiedziałem, że nie będzie lekko, ale jak chcę wygrać, to muszę podjąć ryzyko. Jak przegram, to nie będę miał sobie nic do zarzucenia. No poza tym, że popełniłem błąd taktyczny. Ruszyłem kilometr do mety. Najnormalniej w świecie zamknąłem oczy i zrobiłem rytm. W głowie paliły się czerwone kontrolki, ale liczyłem się z tym. Skoncentrowałem się na oddechu oraz zachowaniu rytmu biegu. Nie było czasu na odpoczywanie. Kątem oka widziałem, że Jarek i Czarek nie zamierzają odpuszczać. Długi finisz okazał się skuteczny. Nie musiałem się sprężać na ostatnich metrach i niezagrożony przekroczyłem metę jako pierwszy (czas 16:57).
 


Pomysł na roztrenowanie? 😉
 
Bardzo się cieszę, że po 6 latach rywalizacji w tej imprezie w końcu wygrałem. Smaczku dodaje fakt, że wygrana nie była formalnością. Naprawdę musiałem się sprężać, bo każdy błąd mógł kosztować miejsce, dwa, a nawet trzy! W trakcie tego biegu poczułem się, jak na początku swojej przygody z bieganiem, gdzie niewiele myślałem, a więcej działałem. Bieganie to prosty sport, ale jakże satysfakcjonujący. Taktyka to jedno, ale bez systematycznej pracy w tle, nic by nie było. Nie pozostaje mi nic innego, jak dalej robić swoje. Wiem, że w bieganiu są lepsze i gorsze momenty, dlatego jestem spokojny. Nie ma co popadać w hurra optymizm. Po biegu nie zabrakło schłodzenia! Wróciłem już do treningu, bo tu tkwi sekret najmniejszego postępu.
 

 
Wielkie podziękowania dla wszystkich uśmiechniętych biegaczy, a w szczególności dla bliskich mi drużyn: lubelskibiegacz.pl TEAM oraz Biegam z ABS. Na koniec wielkie gratulacje dla wszystkich, którzy uczcili 100. rocznicę odzyskania przez Polskę Niepodległości w wiadomy sposób! Niech zdrowie będzie z nami.

Zdjęcia: City Trail, Art Runner.

2 Comments
  • Magda
    13 listopada, 2018

    Gratulacje.
    Hej, relacje z biegów są fajne. Lubię je czytać, podobnie jak wielu biegaczy, szczególnie, gdy opisywana jest walka o miejsce lub życiówkę. Pisz. 🙂

  • ss
    14 listopada, 2018

    Gratulacje!!!
    Oby zdrowie dopisało
    Jak samemu nie można wystartować fajnie chociaż poczytać.
    cześć

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.