Życie podzielone jest na zróżnicowane fazy, etapy. Raz na wozie, raz pod wozem. Jesienna część sezonu już dawno za nami. Większość biegaczy jest w trakcie roztrenowania lub bezpośrednio po nim. Nie zmienia to faktu, że w ostatnią niedzielę wystartowała Druga Dycha do Maratonu. Głównym argumentem przemawiającym za tym, abym wystartował, była lokalizacja. Nie musiałem jechać daleko, więc było ściganie. Serdecznie zapraszam do lektury!
Zacznę od sprawy, którą było widać gołym okiem. Co z tą frekwencją? Według oficjalnych wyników metę przekroczyło 1002 biegaczy (wyniki). W ubiegłym roku na Drugiej Dyszce w podobnym terminie sklasyfikowano 1392 osoby. Oznacza to spadek frekwencji na poziomie 28%. Nie sądzę, że Bieg Barbórkowy w Bogdance przełożył się na tak radykalny regres. Tego samego dnia w Bogdance sklasyfikowano 163 biegaczy (wyniki). Wśród biegaczy słyszy się, że wpisowe wzrosło, a nie otrzymali nic w zamian. Trudna sprawa, ale w pewnym sensie to jest biznes, a obecny trend wskazuje, że nie dzieje się dobrze. Już na Pierwszej Dyszce było widać, że ludzie odwracają się od tego cyklu biegów. Według mnie te biegi wciąż mają potencjał, ale trzeba wyjść do biegaczy spoza województwa lubelskiego.
Nie rozumiem, dlaczego impreza odbyła się w okolicy Skate Town, kiedy nieopodal stoi pusta Arena Lublin. To było dziwne, ale dobrze, że chociaż parking przy stadionie się na coś przydał. 😉
Po części rozumiem, dlaczego start i meta były zlokalizowane w bramie starej cukrowni. Z pewnością przełożyło się to na większy komfort kierowców, którzy mogli się cieszyć z tego, że ulica nie została zamknięta. Jednak po drugiej stronie są biegacze, którzy zapłacili niemałe wpisowe, aby pobiec w jak najlepszych warunkach. Myślę, że czas pomyśleć z perspektywy „klienta – biegacza”, a nie „kierowcy – obywatela”, bo tych klientów ubywa. 🙂 Niewątpliwym plusem była sama trasa, która nie należała do najłatwiejszych, ale w końcu mieliśmy okazję pobiegać po Lublinie, a nie jego obrzeżach!
O co chodzi z tą lekką relacją? Łatwo się piszę, jak jest po wszystkim. Co tu dużo pisać. Wybitnie nie trafiłem z dyspozycją dnia. Organizm nie chciał współpracować. Nogi nie kręciły, a głowa chciała iść na łatwiznę. Krótko mówiąc, było piekielnie ciężko. Wielkie podziękowania dla Artura, który w momencie największego kryzysu zagrzewał mnie do walki. Po tym poznaje się klasę! Oczywiście wszystko wyszło w praniu, a wnioski wyciągnąłem po biegu.
Rywalizacja oczami (lubelskiego) biegacza
Przyznaję, że nie przeglądałem listy startowej przed biegiem. Wiedziałem, że biegnie Artur. Na starcie okazało się, że obstawa jest taka sama lub mocniejsza niż na październikowej edycji. Nie miało to dla mnie żadnego znaczenia, bo w ostatnim czasie koncentruje się na sobie. Priorytetem jest koncentracja na wysiłku. Nie skupiam się na rywalach, nie zerkam nerwowo na zegarek. Po prostu lecę najszybciej, jak potrafię i walczę z samym sobą. Akceptacja kryzysów to nieodłączny element biegów długich.
Trzy, dwa, jeden, (wąski) start i ruszyliśmy z bramy. Od razu złapałem się w pierwszej grupie. Jedynym międzyczasem, jaki pamiętam, jest ten z pierwszego kilometra. Minęliśmy go w 3:15. Podbieg na ulicy Głębokiej jest lekki, ale długi, co przekładało się na spadek tempa. Wisienką na torcie był fragment od skrzyżowania z ulicą Pagi, gdzie tempo drastycznie spadło, a intensywność wzrosła. Tutaj było czuć już pierwsze oznaki zmęczenia. To w tym miejscu Bartek zaczął lekko odstawać. Znam Bartka od lat i wiem, że ma twardą głowę, nie odpuszcza i walczy do końca. Biegłem za Arturem, który naciągał tempo, ale nie łatwo było go trzymać. Półmetek mijaliśmy w 17:10, więc relatywnie powoli. Całe Aleje Racławickie to była walka z ociężałymi nogami. Na dodatek różnica między mną, a Bartkiem utrzymywała się na podobnym poziomie. Minimalne odpuszczenie byłoby sygnałem dla goniącego, że uciekająca zwierzyna słabnie, a to zawsze dodaje sił. Od ulicy Lipowej do Piłsudskiego ciągnął się długi zbieg. Dla mnie był to najtrudniejszy fragment trasy. Miałem wrażenie, że zaraz się przewrócę. Przypominam, że cały czas było mocno z górki, a ja walczyłem z potężnym kryzysem! Co by było, gdyby było płasko lub pod górkę? Odpowiem krótko: sam nie wiem… Na tym odcinku Bartek przybliżył się na około 5 sekund! Na szczęście w okolicach stadionu lekkoatletycznego odzyskałem rytm. Nogi bolały, oddech był ciężki, ale zmobilizowałem się do podkręcenia tempa. Ostatni kilometr zaczynał się podbiegiem na wiadukt. O dziwo nie było tak ciężko. Nie pamiętam prostej wzdłuż Areny Lublin. Artur mi tutaj odjechał. Jedyne, co pamiętam, to nieodpartą chęć wbiegnięcia w pierwszą bramę za zakrętem. Na szczęście meta była niewiele dalej. Przekroczyłem matę pomiarową po 33 minutach i 46 sekundach. Druga piątka w 16:36. Dowiozłem drugie miejsce. To była dobra lekcja!
Ekipa lubelskibiegacz.pl TEAM walczyła, ile sił w nogach. Były rekordy życiowe, puchary, niedosyt i endorfiny. Lecimy dalej! 🙂
Przed biegiem myślałem, że trasa będzie lżejsza. Pierwsza piątka pod górę, a druga z górki. W teorii wyglądało to obiecująco. W praktyce wyszło tak, że wbiegało się ciężko, a zbiegało nieco lżej. Mieliśmy szczęście z pogodą, która tego dnia była naprawdę dobra.
Na koniec wspomnę o zamieszaniu z wynikami. Na szczęście (chyba) wszystko udało się naprostować.
Nie byłbym sobą, gdybym nie zapytał Was o wrażenia z minionego weekendu. Jak wrażenia? Gdzie startowaliście? Jak ktoś biegał w Bogdance, to czekam na krótką relację z imprezy. Mam świadomość, że kameralne biegi mają to „coś”. 🙂
Zdjęcia: Grzegorz Skulimowski, Marcin Golianek.
27 listopada, 2018
Mnie trasa przypasowała, nawet bardzo i nie ukrywam, że liczę, że zostanie na przyszłe edycje Drugiej Dychy. Nie jestem w życiowej formie, ale analiza profilu trasy oraz dyscyplina tempa okazały się kluczem do sukcesu. Założenia miałem proste: nie dać się ponieść tłumowi na pierwszych 3 kilometrach, utrzymać tempo na 2 kolejnych (podbieg ul. Głęboka), a od minięcia połowy dystansu na Al. Racławickich sukcesywnie napędzać się aż do mety. Zbieg na ul. Lipowej/ Piłsudskiego wspominam bardzo dobrze. Jedynym zaskoczeniem była meta, która wyrosła jak spod ziemi (premierowa lokalizacja). Na marginesie – kolejki po posiłek regeneracyjny długie, ale 4 opcje zupy (notabene bardzo smacznej) do wyboru – na wielki plus!
28 listopada, 2018
Witam, dla mnie zawsze w lublinie biegalo sie dobrze, impreza na wysokim poziomie, nie wiem dlaczego nie odbyla sie na stadionie tam jest klimat i … Prysznic 🙂 Warto moze tez pomyslec o biciu medali z waznymi wydarzeniami z lublina czy zasluzonymi postaciami, tak jak na 700 lat lublina taki medal w kolekcji to bylo by cos 🙂 pozdrawiam
28 listopada, 2018
jeszcze raz gratulacje
wyrównana walka z takim znakomitym biegaczem jak Artur Kern to jest coś.
wynik poniżej 34 minut też jest super o tej porze roku.
osobiście wolałem kameralne biegi jak np 10km w urszulinie, 5km w lubartowie z cyklu grand prix niż lubelskie dychy. siła przyzwyczajenia. jak pojawiły się biegi w lublinie dawno było już po jakiejkolwiek formie i zdrowiu. o 33 minutach na 10km już 2012 roku mogłem sobie pomarzyć. takie życie