Trening biegowy jest jak gra na giełdzie

1 No tags Permalink 0

Nie wiem, czy macie podobnie, ale… Zaobserwowałem, że większość moich blogowych inspiracji przychodzi mi do głowy w trakcie treningu! Z pewnością nie jest to dzieło przypadku. Wczoraj w trakcie spokojnego rozbiegania słuchałem podcastu Michała Szafrańskiego. W pewnym momencie naszła mnie taka myśl, że trening biegowy ma wiele wspólnego z instrumentami finansowymi. Im ambitniejszy trening realizujemy, tym większe ryzyko ponosimy. Podobnie jest z instrumentami finansowymi – równolegle z szansą na największy zysk rośnie ryzyko. Oczywiście doświadczenie i wiedza zwiększają szansę na sukces, ale nigdzie nie ma pełnej gwarancji, że jak wykonamy trening X, to przełoży się na wynik Y.

Nie jestem ekspertem w dziedzinie finansów. Jednocześnie uważam, że nie trzeba mieć ogromnej wiedzy, aby znać podstawowe zasady działania popularnych instrumentów finansowych. Na rynku finansowym działała prosta zasada – im wyższa oczekiwana stopa zwrotu, tym większe ryzyko, jakie trzeba ponieść (stopa zwrotu nie jest przypadkowa). Według mnie trening biegaczy można podzielić na dwie opozycyjne grupy (o niskim i wysokim współczynniku ryzyka). O co chodzi z tym ryzykiem? Na rynku finansowym sprawa jest prosta: albo jesteśmy na plusie, albo na minusie. W bieganiu sprawa jest bardziej skomplikowana, co rozwinę w opisie drugiej grupy. 

Trening jak lokata bankowa

Do tej grupy zaliczają się osoby, które biegają dla siebie. Regularne bieganie traktują jako inwestycje we własne zdrowie. Wyniki biegowe ich praktycznie nie interesują, ale czasami startują w zawodach. Podobnie jak w przypadku lokat – biegacz ma świadomość, że to bezpieczny sposób na lokowanie swojego kapitału i jednocześnie ma świadomość, że stopy zwrotu są niewielkie. Podkreślam, że ta grupa biegaczy jest w zdecydowanej mniejszości.
 

 

Trening jak gra na giełdzie

Bieganie masowe jest w fazie dynamicznego rozwoju. Coraz więcej osób trenuje regularnie z myślą o poprawie własnych wyników. Nie brakuje osób, które koncentrują się na rywalizacji z innymi, a z mojej obserwacji wynika, że „pojedynki personalne” to domena biegaczy, którzy nie wyróżniają się z tłumu. Sam jestem zwolennikiem ścigania się z czasem i własnymi słabościami. Rywalizacja z innymi biegaczami na trasie pozwala wzbić się na wyżyny własnych możliwości. O co chodzi z tym porównaniem treningu z grą na giełdzie? Im ambitniejszy masz cel, tym większe ryzyko, że coś stanie Ci na drodze. Przy czym ambitny cel rozumiem, jako postęp, a nie wynik sam w sobie.

Najłatwiej zobrazować to na przykładzie dwóch biegaczy. Załóżmy, że Paweł i Gaweł startowali w jesiennym maratonie. Paweł biega dłużej od Gawła. Ten pierwszy pokonał dystans maratonu w czasie 3:04, a drugi w 3:12. W zimie większość treningów wykonują razem, a ich cel to złamanie trzech godzin. Łatwo wydedukować, kto podejmuje większe ryzyko? Oczywiście, że Gaweł, który musi poprawić swój czas o ponad dwanaście minut. Regularny trening biegowy wymaga sporych nakładów pracy. Inwestujemy swoje najcenniejsze zasoby: czas, zdrowie, pieniądze. Dlatego absolutnie mnie nie dziwi, że chcemy z tego wycisnąć, ile się da. Rozpoczynając przygotowania, powinniśmy mieć szerokie widełki czasowe, w których chcemy się zmieścić w starcie docelowym. W trakcie realizacji treningu te widełki rzecz jasna się zawężają. W biegach długich da się oszacować tempo z dużym prawdopodobieństwem.

Startując w półmaratonie Warszawskim, miałem pewne założenia, które przekładały się na poziom satysfakcji na mecie – udało się zrealizować plan na 4. Spójrzcie na relacje zawodników, którzy startowali ostatnio w maratonie (Łódź, Warszawa, Londyn). Ich zdania są podzielone. Jednym udało się osiągnąć cel, a drugim nie. Zawsze powtarzam, że maraton lubi pracowitych, ale nie przepracowanych. Trening do maratonu jest wymagający, ale wynik na mecie jest przewidywalny, bo często przed startem docelowym mamy start kontrolny. Nie ma żadnej gwarancji wyniku, co obrazują poniższe scenariusze. Oczywiście to czysta i uproszczona teoria (nie biorę pod uwagę profilu trasy oraz warunków pogodowych).

  • zawodnik pobiegł start kontrolny zgodnie z oczekiwaniami i potwierdził formę na maratonie (start zgodnie z oczekiwaniami).
  • zawodnik pobiegł start kontrolny zgodnie z oczekiwaniami i nie potwierdził formy na maratonie (start poniżej oczekiwań).
  • zawodnik pobiegł start kontrolny poniżej oczekiwań, ale potwierdził formę na maratonie (start zgodnie z oczekiwaniami).
  • zawodnik pobiegł start kontrolny poniżej oczekiwań i nie potwierdził formy na maratonie (start poniżej oczekiwań).

W ostatnim przypadku mamy do czynienia z treningiem życzeniowym, a nie optymalnym, ponieważ nic nie wskazywało na realizację celu. Wiedza i doświadczenie treningowe pozwalają na realizację scenariusza jeden i trzy. W końcu maraton to start docelowy. Naturalnie są odstępstwa od normy, dzięki czemu życie jest ciekawsze. 😉

Polecam lekturę wpisu o podobnej tematyce. Maraton – ciężki trening nic nie gwarantuje.

Kolejnym ryzykiem, jakie towarzyszy ambitnym biegaczom są kontuzje, które mogę porównać do krachu na giełdzie. Na bazie wieloletniego doświadczenia doszedłem do wniosku, że skuteczniej trenować lżej, ale mieć ciągłość, aniżeli realizować imponujący trening, który jest obarczony ogromnym ryzykiem. Małymi kroczkami da się dojść dalej, niż wielkimi susami. Kontuzje wybijają z rytmu zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Toteż lepiej unikać ich szerokim łukiem. Mam świadomość, że progres to efekt ciężkiej pracy. Zatem nie jest też tak, że zalecam lekki trening, a oczekuję świetnych rezultatów. Jednak z moje obserwacji wynika, że wciąż jest sporo grono biegaczy, którzy trenują zdecydowanie zbyt ciężko. Stąpają po niepewnym gruncie. Niektórzy otwarcie mówią, że podejmują to ryzyko świadomie. Ja tego nie czuję, bo zdrowie to najcenniejszy zasób, jakim dysponujemy.


Załóżmy, że zacząłeś grać na giełdzie i na wejściu straciłeś 50% kapitału. Zapewne będziesz chciał jak najszybciej się „odkuć”. Często jest tak, że efekt jest odwrotny do oczekiwanego, czyli straty będą rosnąć. Czasem trzeba się pogodzić ze startą i powiedzieć stop. Podobnie jest w treningu biegowym w przypadku, kiedy jesteś po przerwie. Abstrahuje od tego, czym ta przerwa była spowodowana. W treningu nie istnieje takie pojęcie jak odrabianie zaległości. Ostatnio jeden z czytelników bloga napisał wartościowy komentarz, w którym zawarł jedno potężne porównanie: z bieganiem jest jak z lekami – pominiętej dawki nie należy podwajać. Jaki z tego płynie wniosek? Są momenty, kiedy trzeba się pogodzić z obecną sytuacją, a jedyną rozsądną opcją jest szeroko pojęta zmiana planów.

Jestem ciekawy, co Wy o tym myślicie? Zgadzacie się ze mną, że z ambitnym treningiem biegowym, jest jak z grą na giełdzie? 😉 Biegacz zawsze podejmuje pewne ryzyko. Czasem jest bardziej, a czasem mniej świadomy takiego stanu rzeczy.

1 Comment
  • Maciej
    25 kwietnia, 2017

    Tak… Kiedy w marcu wyciągnąlem ze swojego lasu treningowego żółwia, czyli zacząłem biegać grubo wolniej niż zwykle, zwalilem to na karb zbyt dużej intensywności. Poluzowałem troszkę śrubę i w kwietniu wszystko wróciło do normy. Z drugiej strony, pracując na podobnym obciążeniu latem zeszłego roku, robiłem spore postępy z miesiąca na miesiąc. Teraz jedynie mogę pomarzyć o podobych. I bądź tu mądry ? Czas chyba zmienić dyscyplinę ? Pozdrawiam serdecznie i z wypiekami na twarzy czekam na kolejny artykuł ?

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.