Nieustannie musimy wiedzieć, jak należy zachować się w danej sytuacji. Zachowania odbiegające od normy przykuwają naszą uwagę. Każda kultura ma zbiór ogólnie przyjętych zasad, które przekładają się na normy. Obecnie mamy łatwy wgląd w to, jak żyją ludzie w najróżniejszych zakątkach globu. Wyczucie jest bardzo ważne, jeżeli chcemy uniknąć jakiegoś nieporozumienia. W Afryce spóźnianie się jest normą, a w Japonii jest niedopuszczalne. No dobra, ale jeżeli jesteśmy już przy wyczuciu czasu, to możemy płynnie przejść do tej umiejętności u biegaczy.
Przeglądam biegowe słowniki i widzę, że takie pojęcia jak wyczucie, samopoczucie nie są zdefiniowane. A szkoda! Na potrzeby tego tekstu będę korzystał z tego pierwszego, ale czasem możecie się też spotkać z samopoczuciem. Wyczucie może być kojarzone z utrzymywaniem tempa lub własnym organizmem. Poniżej rozkładam to na czynniki pierwsze.
Wyczucie – cecha, która jest w odwrocie
Nie mam dobrych wieści. Wyczucie znajduję się w odwrocie. Wszystko za sprawą technologii, która próbuje zwalniać nas z myślenia. Niestety, nie wszystko da się zastąpić smartfonem lub zegarkiem, który ma tysiąc funkcji. Zastanawialiście się kiedyś nad tym, jak wyglądało bieganie przed wynalezieniem pulsometru lub zegarka z GPS-em? Tak, ludzie biegali, a nawet trenowali. Nie dysponowali obuwiem, które zapewniało o 4% sprężyste wybicie, a pomimo tego biegali naprawdę szybko. Rzućcie okiem na tabele all-time w Polsce (5000m, 10 000m). Nie będę rozwijał tego tematu, bo nie o tym jest ten tekst.
Podobnie ma się sprawa z bieganiem amatorskim. Zwróćcie uwagę, że maraton w Bostonie rozgrywany jest od 1897 roku! Zastanawialiście się kiedykolwiek, na czym opierał się trening przed wynalezieniem najpopularniejszych narzędzi treningowych? Biegacze od zawsze byli powiązani z czasem. Stoper to nieodłączny towarzysz biegowy. Choć często bywało tak, że biegacz miał do pokonania określoną trasę i po prostu biegł! Trzymał się określonej intensywności. Starał się czuć swój organizm. Nie miał wglądu w aktualne tempo, tętno, temperaturę powietrza ciała, vo2max i takie tam. 🙂 W ostateczności pozostał zegarek i bieżnia lub odmierzony fragment w terenie (pomiar analogowym licznikiem rowerowym, kółkiem policyjnym, a nie google maps). Chociaż… oglądam sporo relacji z treningów w Kenii i widzę, że tam nie każdy biega z zegarkiem. Czasomierz to luksus, na który nie każdy może sobie pozwolić (podobnie jak buty), ale to nie oznacza, że nie da się biegać! Da się.
Co z tym tempem?
Bacznie obserwuję zachowania biegaczy amatorów, z którymi współpracuję na co dzień. Widzę, że podstawowy problem początkujących biegaczy to wyczucie tempa. Prawie każdy biega zbyt szybko i ma problem, aby zwolnić! Być może to zachowanie ma szerszy kontekst w obecnych stylu życia, gdzie co tu dużo pisać – żyję się szybko. Im większe miasto, tym większy pośpiech. Zawsze powtarzam, że sam mam odwrotny problem. Zawsze mogę zwolnić, ale przyspieszyć to już niekoniecznie. 🙂 Nie pomaga nawet zegarek z aktualnym tempem i tętnem. Wyczucie tempa to cecha, która przychodzi z czasem. W karate mamy pasy, które mają różne kolory. W bieganiu nie ma takiej hierarchii, ale uwierzcie mi, że ona istnieje. Jest ściśle związana ze stażem, planem treningowym. Bieganie na różnych prędkościach w tym pomaga. Oczywiście to też szeroko pojęty talent. Jedni złapią to szybciej, a drudzy nieco wolniej. Wiem, że wyczucie tempa jest połączone z czasem. Ma to zastosowanie w codziennym życiu. W trakcie pracy mniej więcej czuć, ile minut minęło od ostatniego spojrzenia w zegarek. Sam się na tym łapię. 🙂
Co z tym zmęczeniem?
Wyczucie tempa to jedno, a czucie organizmu to drugie. Nie będę ukrywał, że to drugie oblicze, że istotniejsze, a zarazem trudniejsze w wytrenowaniu. Śmiało mogę napisać, że to cecha mistrzów. Nie tak dawno pisałem na temat Bernarda Lagata (klik), który nie kryję się z tym, że większość treningów biega na samopoczucie. Jak ma lepszy dzień, to biega szybciej od założeń lub skraca przerwy, a jak słabszy to wolniej. Co tu dużo pisać, szybie bieganie wymaga tytanicznej pracy, a doskonałe wyczucie organizmu potrafi uniknąć przekroczenia cienkiej granicy, która prowadzi do przetrenowania lub kontuzji. Biegacze amatorzy mają z tym poważny problem. Współpracuję z ambitnymi i pracowitymi ludźmi. To ogromny dar. Z drugiej strony, czy próbowaliście przekonać ambitnego człowieka, aby zrezygnował z treningu na rzecz odpoczynku? Jak trener nie mam wątpliwości, że lepiej na tym wyjdzie. Rozmowa jest trudna, a biegaczowi często towarzyszy poczucie porażki („przegrałem z własnymi słabościami, zostałem w domu”). W gruncie rzeczy to nie są pojedyncze przypadki! Trener biegania musi lubić oraz potrafić rozmawiać z ludźmi. W innym wypadku współpraca może okazać się zbitką irytacji z niezadowoleniem. Nie ma co się łudzić, w życiu biegacza amatora bieganie jest na którymś miejscu w kolejności. Rodzina, edukacja oraz praca zawodowa są ważniejsze.
Po drugiej stronie medalu jest wyczucie organizmu w kontekście jego prawidłowego funkcjonowania. Tak, mam na myśli różnego rodzaju przeciążenia, kontuzje. Biegacze często bagatelizują podstawowy sygnał od organizmu, że coś jest nie tak – ból. Nie lubimy, jak nas boli, to zupełnie normalne. Sam uważam, że ludzki organizm jest stworzony do biegania, ale trzeba spełnić szereg kryteriów, które przełożą się na inwestycję w zdrowie. Odsyłam Was do tekstu: Biegać każdy może, ale nie każdy powinien (klik). O co chodzi z tym wyczuciem ciała? Czasem borykamy się z drobnym urazem, który da się wyleczyć w prosty sposób – wystarczy zrobić kilka dni przerwy! Ma to związek z tym, o czym napisałem wyżej. Nie lubimy ulegać, lubimy pokonywać bariery. Nie zawsze jest to wskazane, a praktyka pokazuje, że przełamywanie barier ma poważne konsekwencje, które często zamieniają się w tygodnie, a nawet miesiące biegowej absencji. Warto? Sami sobie odpowiedzcie na to pytanie.
Na koniec chciałbym napisać najważniejsze zdanie tego tekstu. Zapominamy o najważniejszym – czerpaniu czystej radości i przyjemności z biegania. Sam walczę z uzależnieniem od zegarka, który kurczowo mierzy tempo, a treningi, gdzie mam do pokonania określoną trasę to utożsamienie wolności. Biegnę przed siebie z uśmiechem na twarzy i myślę. Tak powstał ten wpis. 🙂
13 września, 2018
Dlatego uwielbiam moje długie wybiegania biegane na samopoczucie. To jest ten czas, kiedy wraca pełna radość z biegania. 🙂 Jak mam lepszy dzień, biegnę szybciej, co jest naturalne; jak gorszy – trochę wolniej, wszak to samopoczucie determinuje tempo. I nie przejmuję się tym, że prędkości jakieś takie słabe – cieszę się samą aktywnością.
13 września, 2018
czucie to podstawa . już Jan Mulak mówił że biegacz jeden zegar powinien mieć na ręku a drugi ,,w nogach”. można biec na wyczucie na oddech mając luz np po 3.50/km i więcej to da niż ,,żyłować”po 3.40\km bo tak się zaplanowało. jeśli trenuje się systematycznie z odpowiednią przerwą między akcentami i odpowiednio regeneruje a rozbiegania robi bez spinania i tak na tym samym zmęczeniu biega się coraz szybciej. na zawodach liczy się czas
17 września, 2018
na siłę przy złej dyspozycji i tak nie pobiegnie się w założonym tempie. a nawet
jak będzie się żyłować formy to nie zbuduje. co najwyżej można złapać kontuzję.
powielanie tego schematu to droga do wypalenia i zniechęcenia. czasami przy złym samopoczuciu 20km wyjdzie w 1.50 minut(ledwo się biegnie) a innym razem w 1.30(na luzie) wszystko w tym samym układzie treningów i cyklu. ważna jest systematyczność i suma wszystkich treningów