
W treningu jak to w życiu. Momentami trzeba popracować na pełnych obrotach, ale następnie trzeba znaleźć czas na odpoczynek. W czerwcu skupiłem się na tym drugim. Ładowanie baterii to integralny element zbalansowanego treningu. Jak dobrze odpoczniesz, to potem możesz jeszcze lepiej ładować! Tak zrobiłem.
Wszystkie zrealizowane treningi do czerwca są ogólnodostępne w aplikacji Strava. TUTAJ znajdziesz odnośnik do mojego profilu. Od lipca zmieniłem ustawienia profilu na prywatny. Nie ma to żadnego wpływu na podsumowania, które będę publikował w dalszym ciągu. Nie wiem, czy w takiej formie jak do tej pory, ale „jakiejś” na pewno. 🙂
Trening w czerwcu
Ilość treningów: | 25 |
Ilość dni treningowych: | 25 |
Ilość dni wolnych: | 5 |
Kilometraż: | 288,2 km |
Średni kilometraż: | 11,53 km/trening |
Łączny czas treningu biegowego: | 21h 16 min |
Średni czas treningu biegowego: | 51 min |
Statystyki mówią same za siebie. Czerwiec był miesiącem przejściowym. Piątka w Piasecznie (o której pisałem w poprzednim podsumowaniu – TUTAJ) miała zamykać wiosenne starty. Następnie dwa tygodnie luzu. Od 21 czerwca planowałem ruszyć z kolejnym cyklem przygotowań. Nie potrzebowałem totalnego resetu od biegania, bo od startu w Goleniowie nie trenowałem 2x dziennie. Plan treningowy zawierał mocne jednostki jakościowe, ale bez dużej objętości. Dwa luźniejsze tygodnie to kolejno 43 i 35 km.
Ten drugi tydzień zakończyłem startem na 5 km w Lublinie. Nie wspominałem o tym starcie wcześniej, bo… nie planowałem brać w nim udziału. Z przyczyn logistycznych, bo tak się złożyło, że w trakcie luzowania miałem dwa wyjazdowe wesela. To drugie było w Płocku. Informacja o zapisach na biegi pojawiła się czwartego czerwca. Organizator zaplanował dwa biegi dzień po dniu. Zgodnie z pierwszym harmonogramem byłem wykluczony, bo start miał być podzielony na strefy, ale pierwsza była o 10, a to dla mnie za późno. W ostatnim momencie organizator zdecydował się na zmianę godziny startów, a wszystko za sprawą Afrykańskiego upału, jaki zaatakował Polskę w tamtym czasie. To był bardzo dobrych ruch! Start o godzinie 8, szybki powrót do domu i trasa do Płocka… To było do zrobienia. Tym samym pojawiła się możliwość startu. W piątek podjechałem do biura zawodów i nabyłem pakiet na piątkę.
Sam bieg bez większej historii. Po 7:15 rozpoczęliśmy drużynową rozgrzewkę. Warto dodać, że 21 czerwca mamy najdłuższy dzień w roku, który trwa 16 godzin i 46 minut. Dlaczego o tym wspominam? Start o godzinie 8 oznacza, że słońce wznosi się prawie cztery godziny, a to przekłada się na wzrost temperatury. Tego dnia było ponad 30℃, a w Strava podpowiada mi, że w trakcie biegu było 23℃. Muszę wspomnieć, że w miejscu, gdzie poprowadzony był bieg, czyli nad Zalewem Zemborzyckim od strony Mariny panuje swoisty mikroklimat. Mam wrażenie, że upalne dni nie ma tam, czym oddychać. Zacieniona przestrzeń była towarem deficytowym, bo szpaler drzew prowadził przed pierwsze i ostatnie 300 metrów. Trasa była dosyć prosta i płaska – 2,5 km tam i z powrotem. Lubię takie rozwiązania, bo po nawrotce niesie doping biegaczy, którym w tym miejscu serdecznie dziękuję. Jesteście Wielcy. 🙂 Prowadziłem od startu do około 4,6 km, a potem zwyczajnie mnie odcięło. W pewnym momencie musiałem podjąć decyzję, aby dolecieć do mety bez heroicznej walki, bo jak się przewrócę, to już nie wstanę. Byłem usmażony, ugotowany czy coś w ten deseń. Zająłem drugą pozycję. Samo tempo biegu było nadzwyczaj równe, bo pierwszy kilometr wpadł w około 3:12, a reszta po 3:19, 3:21, 3:18, 3:22. (oficjalnie 16:36 na mecie). Cieszy hurtowa liczba statuetek, jakie wywalczyliśmy razem z podopiecznymi. Niektórzy dowiedzieli się o tym ode mnie, kiedy wyrywkowo analizowałem miejsca w kategoriach wiekowych.
Po biegu szybkie schłodzenie i przed 9 byłem w domu. Szybkie ogarnianie się, pakowanie ostatnich fantów i można było ruszać w kierunku Płocka. To był ciężki i długi dzień, bo ten bieg kosztował mnie sporo sił.
Od 21 czerwca wróciłem do tego, co lubię, czyli regularnego treningu. Przyznam szczerze, że nie lubię tego stanu po odpoczynku, kiedy każdy trening wchodzi na zwiększonym wysiłku, bo organizm się od tego odzwyczaił. Lubię być w tak zwanym cugu treningowym. W tym momencie tak właśnie jest. Od rozpoczęcia przygotowań miałem jeden dzień wolny. Czuję, że dyspozycja rośnie z każdym tygodniem. Biegania jest sporo, ale będzie jeszcze więcej, bo Maraton Warszawski zbliża się wielkimi krokami, ale to temat na kolejne podsumowanie miesiąca.
Niech zdrowie będzie ze mną (i Wami również).
Zdjęcie: Maraton Lubelski

Leave a Reply